Wpis dostępny także w wersji audio.
Rower chyba miał lub ma każdy z nas. Jako dziecko uczyłam się jeździć na rowerze, który przechodził z pokolenia na pokolenie. To były czasy, kiedy sprzęt był niezniszczalny i przekazywało się go dla innych dzieci w rodzinie (bliższej lub dalszej). Pamiętam, że trzeba było cały czas na nim pedałować; żeby odpocząć musiałam ściągać nogi z pedałów.
W czasach szkoły podstawowej przesiadłam się na rower po mojej starszej siostrze – był to jej prezent komunijny – błękitny składak Wigry 3. Potem długo nic się nie działo – nie miałam roweru. Był moment, kiedy chciałam zakupić rower miejski, typu holenderskiego i nawet miałam jazdę próbną, ale to chyba jeszcze nie był ten czas. Myślę, że gdybym wówczas dokonała tego zakupu, rower więcej by stał niż jeździł.
Nadszedł czas, kiedy oboje z mężem podjęliśmy decyzję,
że inwestujemy w rowery dla całej rodziny. Pamiętam jak pojechaliśmy do sklepu i wybrałam dla siebie rower miejski w kolorze łososiowym, musiał być koniecznie z koszyczkiem z przodu. Zamówiliśmy go i do odbioru był za dwa dni – dla mnie dwa najdłuższe dni, po prostu nie mogłam się doczekać. Kiedy mąż w końcu mi go przywiózł i złożył od razu wyruszyłam na przejażdżkę po mojej wsi.
Wszystko to miało miejsce dwa dni przed moimi urodzinami.
Czułam się jak dziecko – dosłownie.
Potem przez kilka dni rower stał w salonie, żebym mogła na nie go patrzeć…to mi zostało z dzieciństwa, jak się z czegoś cieszyłam to potrafiłam w różny sposób okazywać radość np. spałam z rzeczami, które dostałam (buty, duże zabawki). Kilka dni potem mąż odebrał swój rower, a córka miała kupiony kilka miesięcy wcześniej – i tak zaczęła się nasza rowerowa rodzinna przygoda.
Było lato, idealny czas na wycieczki, przejażdżki. Zaczęliśmy odkrywać ciekawe miejsca naszej najbliższej okolicy, o których nie mieliśmy pojęcia. Zdarzyło się, że przejechaliśmy około trzydziestu kilometrów – z dziewięcioletnim dzieckiem.
Najbardziej w głowie utkwiła mi wyprawa, kiedy to, aby dotrzeć do celu (wieży widokowej) musieliśmy przeprawić się przez most nad Odrą. Był to most kolejowy, z boku było przejście dla pieszych, ale wąskie i pokryte starymi deskami, a w niektórych miejscach widać było rzekę… Muszę przyznać, że miałam motyle w brzuchu jak tamtędy przechodziłam. Potem schodziliśmy z piaskowej skarpy, oczywiście z powrotem ta sama droga, czyli trzeba było wciągać rower po piachu pod górę. Nasza córka całkiem nieźle sobie z tym poradziła.
Oczywiście można tam dojechać „łagodniejszą” trasą, ale cóż to za atrakcja?
No i na koniec w ramach rekompensaty piękne widoki z wieży.
U nas sezon na rower trwa cały rok,
nie ma czegoś takiego, że zimą rower idzie w odstawkę. Spędzamy w ten sposób święta, tzn. przeznaczamy część dnia na przejażdżkę lub ostatnio tak powitaliśmy pierwszy dzień nowego roku. Jedyną przeszkodą jest dla mnie deszcz i silny wiatr, ciężko mi jechać pod wiatr, nie czerpię z tego przyjemności. Natomiast mróz czy nawet śnieg to nie przeszkoda.
Rower jest moim przyjacielem,
kocham niezależność, jaką mi daje, lubię jechać sama, kiedy czuję, że muszę pozbyć się negatywnych emocji.
Czerpię radość z tego, że mogę podziwiać przyrodę, słuchać śpiewu ptaków, utrwalać to na zdjęciach. Mam swoje utarte ścieżki, którymi często podążam, ale lubię też poznawać nowe tereny. Kiedyś specjalnie nastawiłam budzik, aby o szóstej rano wyjechać i poczuć świeżość dnia, opłaciło się, spotkałam na polach biegające sarenki. Był to dzień wolny od pracy, więc jeszcze o tej godzinie większość ludzi była w domach. Poza tym już tak przyzwyczaiłam organizm do jazdy, że jak zdarza mi się nie jeździć przez tydzień czy czasem dwa, to czuję, że mnie nosi.
Bardzo często używam roweru do robienia „małych” zakupów, choć zazwyczaj kończy się na tym, że koszyk i plecak jest załadowany, ale jaka satysfakcja!
Staram się nie nadużywać samochodu, wolę się przejść czy skorzystać z roweru albo autobusu. Lubię oczywiście wsiąść za kierownicę i poczuć niezależność, ale kiedy mam stać w korku i patrzeć na sfrustrowanych ludzi, którzy nadużywają klaksonu, to najzwyczajniej w świecie wolę (w miarę możliwości) się od tego odciąć i mieć spokój.
Często nie planuję jakoś specjalnie przejażdżki na rowerze, po prostu wpada mi do głowy myśl „mam ochotę na rower” – wsiadam i jadę.
Zawsze gotowa do drogi.
Pasjonatka świadomego życia i dobrej książki. Menedżer domu, lubi pisać o tym, co przynosi życie i fotografuje uciekające chwile. Relaksuje się na rowerze i na łonie natury.
Rower to świetna sprawa,uwielbiałam przejażdżki i zwiedzanie nowych miejsc.Tak jak napisałaś,podczas wycieczki rowerowej można odkryć znacznie więcej pięknych miejsc,niż jeżdżąc samochodem 🙂
Od lat nie mam roweru,ale własnie się przymierzamy do zakupu odpowiedniego sprzętu,żeby móc pojeździć po lesie a także wybrać sie na małe zakupy. Samochód jest wygodny ale nie daje tyle radości,co wyprawy rowerowe,z resztą zawsze jak mam alternatywę pieszo albo samochodem,wybieram piechotę 🙂
To prawda, cieszę się, że są ludzie, którzy doceniają wartość pieszych wędrówek czy roweru. Chodzi mi też o ochronę środowiska, nie mówiąc o zdrowiu. Niestety bardzo mnie irytują ludzie, którzy wsiadając za kierownicę demonstrują wręcz swoją agresję. Nauczyłam się już nie zwracać na nich uwagi 🙂
Zawsze gotowa do drogi – to piękne motto życiowe! No cudownie. Dziękuję Ci za to zdanie. Ja się ostatnio oddaję trwaniu w chwili.
Nie ma sprawy Aniu – polecam się 🙂