Rafal_Olbinski_Basnie_o_milosci_i_innych_dziwnych_przypadkach

 

Zobaczyłam kiedyś krótki wywiad z Rafałem Olbińskim, wcześniej o nim nie słyszałam. Zachwyciły mnie jego prace –  Rafał Olbiński jest malarzem i twórcą plakatów.
Ma niesamowity talent do przedstawiania sytuacji w bardzo ciekawy i niebanalny sposób.

Przedmiotowa książka jest pięknie wydanym albumem (przez co nadaje się również na prezent). Zawiera obrazy Rafała Olbińskiego i jego krótkie, ale zawierające dużo treści opowiadania. Dodatkowo każdy tekst jest przetłumaczony na język angielski.

Do każdego obrazu przyporządkowany jest tekst – albo odwrotnie – interpretacja należy do czytelnika.
Aby przybliżyć twórczość Rafała Olbińskiego, a tym samym zachęcić do lektury, poniżej przedstawiam jedno z opowiadań:

 

 Pożegnanie

„Statek stawał się coraz mniejszy i mniejszy. Wszyscy żegnający opuścili już molo. Została sama. Ciepły morski wiatr osuszał jej łzy i delikatnie gładząc włosy, jakby ją uspokajał i obiecywał jego rychły powrót. Dym z okrętowych kominów snuł się nad wodą, a jego poszarpany ogon wisiał nad przystanią jak półotwarty wachlarz. Zapadł wieczór, a ona ciągle wypatrywała znikającego cienia na horyzoncie, aż dym, statek, morze i niebo stopiły się w jedną ogromną ciemność.

Wróciła następnego dnia. Okrętu już nie było widać, pozostał tylko dym, którego wachlarz wciąż unosił się nad portem, rozciągając się w długą, zwężającą się smugę aż po horyzont.

Wracała każdego ranka, aby patrzeć na dym jak na zaczarowany wiszący most, który łączył ją z niewidocznym, dalekim statkiem. Któregoś dnia ze zdziwieniem zauważyła, że z ciemnego obłoku jasną, wiosenną zielenią wyrastają liście drzewa. Stopniowo wyłaniały się zarysy gałęzi, a kilka dni później drzewo – dym zakwitło setkami białoróżowych kwiatów.

Dzień po dniu, tydzień po tygodniu przychodziła do portu i siedząc w wygodnym plażowym fotelu w cieniu swojego drzewa, układała w myślach listy do ukochanego. Płatki kwiatów opadały na jej włosy, ramiona, na molo, a wiatr zdmuchiwał je do morza, gdzie unoszone przez fale, goniły za odległym statkiem.

Kończyło się lato. Gałęzie drzewa uginały się pod ciężarem dorodnych, czerwonych owoców. Coraz rzadziej wracała na nadbrzeże, a dym, który łączył drzewo z horyzontem, rozmazał się na niebie i poprzerywał w kilku miejscach. Gdy owoce stały się tak ciężkie dojrzałością, że można było sięgnąć po nie ręką, napełniła nimi duży wiklinowy kosz i zaniosła go do domu.

Nastała jesień, a z nią wichury i sztormy. Gdy któregoś dnia wybrała się znów do portu, nie było już śladu drzewa, tylko wiatr przeganiał po molo kilka zeschniętych liści. Robiło się zimno. Nie została zbyt długo – spieszyła się do domu, by upiec ciasto z pachnącymi, czerwonymi owocami dla mężczyzny, który wczoraj ofiarował jej bukiet złotych jesiennych kwiatów.”