Książka Beksińscy portret podwójny

 

 

Muszę się Wam przyznać, że jeszcze kilka lat temu nie kojarzyłam osoby Zdzisława Beksińskiego. Kiedy w 2014 roku byłam w Sanoku, koleżanka zapytała mnie: „A odwiedziłaś muzeum Beksińskiego?”.

Nie wiedziałam o kim mówi. Wtedy pojechałam do Sanoka, aby zwiedzić piękny skansen.

Zaczęło się od obejrzenia filmu „Ostatnia rodzina”. Zaciekawiła mnie ta historia, nawet zaintrygowała. Potem przeczytałam książkę Magdaleny Grzebałkowskiej, następnie wybrałam się na wystawę grafik Zdzisława Beksińskiego „Beksiński nieznany”. Na wystawie największe wrażenie zrobił na mnie pokaz VR, dzięki któremu można było „wejść” w obrazy Beksińskiego. Nie wiedziałam jak to będzie wyglądać – otóż zakłada się specjalne okulary, słuchawki, można obracać głowę i wchodzi się do krainy obrazów Beksińskiego. Do tego dopasowany dźwięk, który buduje napięcie. Muszę przyznać, że ciekawe doznanie, choć krótkie – około sześciominutowe.

Nie ma co ukrywać, że historia rodziny Beksińskich budzi emocje, kontrowersje.

Szczególnie osoba Tomasza Beksińskiego – syna Zdzisława Beksińskiego.
Nie chcę się tutaj wdawać w ocenianie tej rodziny, każdy kto jest zainteresowany powinien przeczytać tę książkę i sam dokonać przemyśleń. Dla mnie Zdzisław Beksiński był niewątpliwie utalentowanym artystą, jednakże trudno opisać uczucia, które towarzyszą mi przy oglądaniu jego prac – są ciekawe, uruchamiają moją wyobraźnię, ale budzą we mnie skrajne emocje i nie ma w nich pozytywnej energii. Nie chciałabym ich mieć na ścianie w domu. Ale jest coś w nich, co przyciąga moją uwagę, przede wszystkim pomysłowość autora. Myślę, że kilkanaście lat temu byłabym wręcz zafascynowana jego obrazami, ponieważ lubiłam pławić się w niskiej energii i długo skupiałam się na negatywnych emocjach, które mi się przytrafiały. Pamiętam, jak przepisywałam moje wiersze na bloga napisane pod wpływem nieszczęścia, jakie mnie spotkało – teraz inaczej bym do tego podeszła – nadużywałam tam zwrotów „nigdy nie wybaczę”, „nienawidzę”.

Byłam przepełniona żalem i wręcz się tym upajałam.

Musiałam przejść przez ten etap, aby po długim czasie wyciągnąć wnioski, nie użalać się nad sobą i nie rozgrzebywać przeszłości. Doszłam do takiego etapu w życiu, że mam świadomość, że to mi nie służy. Nie mówię już „dlaczego akurat mnie to spotkało?”

Wracając do książki, chyba każdy artysta wydaje się być wyobcowany, bo charakteryzuje się inną wrażliwością niż większość ludzi, często jest nierozumiany przez otoczenie i postrzegany jako dziwak. Często też kobieta, która decyduje się na bycie z artystą pozostaje w jego cieniu, by związek miał szansę na przetrwanie. Myślę, że Zofia Beksińska zdecydowała się na to świadomie. Wiele pięknych dzieł powstaje pod wpływem bólu, zranienia. Tak odbieram twórczość Zdzisława Beksińskiego.

Tomasz Beksiński według mnie był człowiekiem nadwrażliwym, ale nie kochającym siebie. Za mało wiem, aby osądzać, dlaczego odebrał sobie najcenniejszy dar, jakim jest życie. Czy były w nim cechy odziedziczone po przodkach czy nabyte w dzieciństwie – nie wiem. Sam Zdzisław Beksiński mówił:

„Może ja Tomka źle wychowałem? Byłem dla niego dobry, może za dobry, ale nie potrafiłem go wziąć, przytulić, tak jak to jest zapewne w normalnym domu. Ale czy to właśnie mogło spowodować manię samobójczą?”

„Odczułem coś w rodzaju ulgi niewątpliwie, że w jakiś sposób się to rozwiązało. Najgorszy z możliwych, ale się rozwiązało. Bo oczekiwanie przez kilkadziesiąt lat na coś takiego to jednak jest doświadczenie, które jest koszmarne zupełnie. Ten węzeł w brzuchu, który zawsze jest. Człowiek patrzy na tę drugą osobę, czy się uśmiecha, czy się nie uśmiecha, czy jest ponura, czy może dzisiaj coś się będzie zaczynało. Nieznajomość – bo nie chciał się dzielić – jego kłopotów prywatnych, o kogo chodzi, o co chodzi. To, że ktoś kocha życie, to nie znaczy, że wszyscy kochają życie. On na przykład na pewno nie kochał. On z dużym wysiłkiem woli je kontynuował.”

Śmierć dziecka boli szczególnie mocno. Życie w ciągłej niepewności, o której Zdzisław Beksiński wspomina, jest trudne do zniesienia i odbija się na wszystkich.

Trudno stwierdzić, gdzie był błąd, czy w ogóle był błąd rodziców.

Obwinianie się nie ma sensu, bo powoduje niepotrzebne napięcie i rodzi ból. Wiadomo, że jest to pierwsza reakcja, bo przecież w większości przypadków rodzice chcą jak najlepiej dla swoich dzieci.

Być może Zdzisławowi Beksińskiemu zabrakło świadomości, że to stało się po coś.
Czy wyciągnął z tego wnioski? To jest moje odczucie, poparte tylko przeczytaniem książki i doświadczeniami z mojego życia. Pewnie byłoby inne, gdybym znała ich osobiście i wiedziała więcej.

Na pewno historia tej rodziny pozostawi we mnie ślad, który skłania do przemyśleń i żal, że już  nie powstanie żadne dzieło Zdzisława Beksińskiego.

 

„Ja niżej podpisany Zdzisław Beksiński, syn Stanisława i Stanisławy z domu Dworskiej, urodzony 24 lutego 1929 w Sanoku i zamieszkały w Warszawie przy ulicy Sonaty 6, będąc w pełni władz umysłowych, na wypadek mej śmierci czynię jedynym swym spadkobiercą Muzeum Historyczne w Sanoku z zaleceniem, by spadek po mnie w całości służył prowadzeniu i konserwacji galerii mych prac znajdującej się obecnie w tymże muzeum.

Warszawa 10 marca 2001 rok”