Wpis dostępny także w wersji audio.
Koniec starego roku, początek nowego skłania do robienia podsumowań. Nie jestem wielbicielem podsumowań pod koniec roku, bo kiedy widzę, że robi to mnóstwo osób u mnie takie działania powodują niechęć.
Ale rok 2020 był takim szczególnym rokiem, w którym wiele się wydarzyło i przyszła do mnie myśl podczas porannej medytacji, abym napisała coś w rodzaju podsumowania.
A więc co wyniosłam z 2020 roku?
Przede wszystkim jeszcze bardziej spojrzałam w głąb siebie. Zaufałam sobie, swojej intuicji. Ten rok obfitował szczególnie w skrajne emocje. Dużo było lęku, strachu, niepokoju, ale zdarzały się chwile radości. Na szczęście nie poddałam się lękowi całkowicie. Wcześniej bardziej z teorii wiedziałam, że lęk to niska wibracja, która może obniżyć odporność na choroby, może spowodować ogólną niechęć do życia.
Z teorii – czyli nie miałam okazji tego przetestować w praktyce.
A rok 2020 mi w tym pomógł . Miałam mnóstwo testów, wyzwań, aby w chwilach silnego lęku spowodowanego różnymi informacjami, zachować spokój i dystans. Nauczyłam się stosować przydatne techniki w praktyce. Pisałam o nich tutaj.
Ten czas spowodował, że zobaczyłam różne zachowania ludzi (często bardzo skrajne), obserwowałam z zachowaniem ostrożności, aby ich nie oceniać. Kolejny plus.
No i upewniłam się jeszcze bardziej, że bycie wśród przyrody, natury to miejsce, w którym łapię dystans i odzyskuję spokój – tam nie ma manipulacji i epidemii strachu.
W naturze wszystko toczyło się i toczy własnym rytmem, bez szkodliwości dla innych.
Co najważniejsze dla mnie ten czas „epidemii” pogłębił moją relację partnerską, jeszcze bardziej zbliżyliśmy się z mężem do siebie. Mamy podobne cele i poglądy na to, co się dzieje na świecie. Wspólne bycie w domu nie jest dla nas udręką, choć musiałam do tego przywyknąć, że jest inaczej niż dotychczas, kiedy to przez część dnia byłam sama. Musiałam się do tego przyzwyczaić i inaczej zorganizować sobie czas.
W 2020 roku spotkaliśmy się z mnóstwem różnych osób, byliśmy w wielu miejscach – paradoksalnie było tego więcej niż w poprzednich latach.
Nauczyłam się też dystansu do tego, co słyszę, co czytam.
Na mojej drodze stanęły osoby, które miały wizję totalnej zmiany, jaka miała rozpocząć się 21 grudnia 2020 roku spowodowana między innymi układem planet, które zdarza się raz na setki lat. Były wizje ciemności spowodowane wyładowaniami z ziemi, wizje robienia zapasów. Nie uznałam, że są to teorie spiskowe, część z tych rzeczy (bez wdawania się teraz w szczegóły) miała jakiś sens, ale czułam, że nie powinnam się temu poddawać i myśleć o tym, że czeka nas „koniec świata”.
Ja przyjmuję wiele rzeczy do siebie – przemawia do mnie układ planet, zmiana energii ziemi, przebiegunowanie, zmiana pola magnetycznego. Lubię czytać, słuchać na ten temat, ale sama podejmuję decyzję, co z tą wiedzą zrobię.
Kiedy pod koniec października dowiedziałam się o tym, co może nastąpić 21 grudnia 2020 roku poczułam niepokój i nie będę ściemniać, że było inaczej. Ale zaczęłam się temu przyglądać. I wtedy przyszedł moment, że poczułam potrzebę bycia ze sobą, ze swoim sercem jeszcze bardziej niż dotychczas.
Odrzuciłam wszelkie informacje, na które można natknąć się w internecie (telewizji jak wiecie nie oglądam).
Nie miałam ochoty na jakiekolwiek spotkania, na których były poruszane tematy z tym związane. Zaczęłam zapisywać swoje myśli w notatniku, zaczęłam czytać baśnie, bajki – między innymi „Muminki”.
Myślę, że był to pewnego rodzaju powrót do wewnętrznego dziecka. Wróciłam do czasu bycia wolnym, zanim wtłoczono mnie w pewne schematy, gdzie tak naprawdę to inni mówili mi jak mam myśleć (szkoła, otoczenie, środki masowego przekazu).
Nie odcinałam się całkowicie od tego, co wokół mnie. I tak docierały do mnie informacje co się dzieje, ale miałam nad tym kontrolę – nie pozwalałam, aby strach i lęk wzięły górę.
Na pewno nauczyłam się nie skupiać na tym czego nie mam, doceniłam to co mam.
Przestałam mówić „a co będzie jeśli…” i snuć czarne wizje.
Pod koniec roku spełniłam swoje marzenie – posiadanie bębna szamańskiego, który jeszcze bardziej pomaga mi być blisko swego serca, blisko siebie.
W 2020 roku natknęłam się na wykłady Marka Tarana – socjologa i religioznawcę, który pięknie mówi o mocy żeńskiej energii. Zaczęłam pochłaniać niesamowitą wiedzę, coś co czułam gdzieś głęboko zawsze, czego mnie nikt nie uczył, ale było to we mnie.
Po wykładach i przeczytaniu książki Marka Tarana zrozumiałam skąd to miałam w sobie. Uważam, że każda kobieta powinna się tym tematem zainteresować, chociażby przeczytać tę książkę – a co zrobi z tą wiedzą to już jej indywidualna sprawa.
My kobiety naprawdę mamy wielką moc! Moc kreacji.
A mężczyźni powinni nas w tym wspierać. Mam to szczęście, że mam takiego mężczyznę przy sobie. Zresztą to nie był przypadek, że nasze drogi się zeszły 🙂
Uczestniczyłam też w webinarach Agnieszki Maciąg, które niosły dużo wiedzy na nadchodzący czas i spokój. Tego mi było trzeba – szukałam spokoju, ale nie tego, aby ktoś mi powiedział „będzie dobrze, nic nie musisz robić, samo się ułoży” – szukałam wiedzy, która utwierdzi mnie w moich przekonaniach, że będzie inaczej, może trudniej, ale jest to dla mnie kolejne wyzwanie, bo wiem co powinnam w sobie zmienić.
Wiele osób chce wrócić do czasów sprzed „pandemii” – to się nie wydarzy!
I szczerze – ja się bardzo cieszę, bo nie chcę, żeby było tak jak rok wcześniej.
Napisałam co dostałam w 2020 roku, co z niego wyniosłam. A czy coś mi zabrał?
Właśnie to co napisałam wcześniej – zabrał STRACH. Nauczyłam się żyć (i oczywiście dalej uczę) w zaufaniu do tego, co dostaję:
„Nie zawsze dostajesz to, czego chcesz, ale zawsze dostajesz, to co potrzebujesz” Agnieszka Maciąg
Pod koniec sierpnia 2020 roku odeszła bliska osoba z naszej rodziny (nie z powodu koronawirusa).
Moje święta Bożego Narodzenia miały słodko – gorzki smak. Wigilia i pierwszy dzień świąt cudowne – spędzone w gronie najbliższych mi osób, od męża i córki dostałam prezenty WŁASNORĘCZNIE zrobione – co doceniam z całego serca i za co jestem wdzięczna. Sprawiły mi niesamowitą radość, bo są zrobione z miłości.
Niestety w drugi dzień świąt dowiedziałam się o nagłej śmierci Eleara – konia z którym byłam związana osiemnaście lat i o śmiertelnej chorobie psa moich teściów (odszedł 31 grudnia).
Dla kogoś to tylko zwierzęta, dla mnie żywe istoty, które czują i są bliskie sercu.
Takie chwile nie są łatwe, nigdy nie jesteśmy gotowi na śmierć bliskich. To boli zawsze, bo obojętne czy umiera ktoś w sędziwym wieku czy ktoś młody, jest smutek i strach przed tym, że nie będzie tak jak kiedyś.
Często powtarzam „wszystko jest po coś” – ktoś zapyta „jak zinterpretujesz to, co cię spotkało pod koniec roku?”
Myślę, że te sytuacje uczą, że taka jest nieuchronna kolej rzeczy, że śmierć bliskiej osoby, zwierzęcia nie musi oznaczać końca świata, że należy to zaakceptować i zwyczajnie się z tym pogodzić.
Wiadomo, że taka wiadomość powoduje ból w sercu i szok. Tak było też u mnie – ucisk w gardle i klatce piersiowej, łzy. Ale potem moment zatrzymania i zaczęłam świadomie oddychać (są różne dostępne techniki), wiedziałam, że nie mogę się nakręcać, tylko muszę świadomie zmierzyć się z tą sytuacją.
Oczywiście wyszłam na spacer – miałam pewne ograniczenia, bo nie byłam wtedy u siebie w domu wśród moich lasów i łąk, ale znalazłam miejsce, które pozwoliło mi na bycie ze swoimi myślami. Były łzy, ale ani razu nie powiedziałam „dlaczego to mnie spotkało, dlaczego teraz”. Kiedy spojrzałam na słońce przebijające się między drzewami poczułam ukojenie.
Wiadomo, że najlepszym lekarstwem jest czas i świadomość, że będzie inaczej – nie gorzej, ale INACZEJ.
W książce „Magia szamanizmu” przeczytałam piękne słowa:
„Uduchowienie pozwala nam dotrzeć do źródeł własnej wewnętrznej mocy. W czasach burz i w czasach spokoju potrafimy się zmieniać wraz z naturą i godzić się z tym, że życie i śmierć to część niekończących się przemian i cykli wszechświata.”
Czym jest zatem duchowość? Posłużę się również cytatem z książki „Magia szamanizmu”:
„Ram Dass opisał kiedyś duchowość jako „podróż, która jest przejściem od prawdy do najgłębszej prawdy”. Dla mnie ta podróż zaczyna się od odkrycia mojej własnej prawdy, odważnego spojrzenia w głąb siebie, uczciwości wobec siebie i innych. Większość z nas ma z tym kłopot. Niełatwo być zawsze uczciwym wobec innych, nie mówiąc już o sobie.”
Podsumowując – choć rok 2020 był intensywny i obfitował w mnóstwo emocji, nie skreślam go, nie szufladkuję jako rok mało udany czy jak to niektórzy mówią zły, tragiczny.
Dla mnie był wymagający tak bym to ujęła.
Uważam, że był potrzebny, wierzę, że nadchodzą zmiany, duże zmiany i nie ma znaczenia czy nazwiemy to Erą Wodnika, Świtem Swaroga czy Erą Wilka.
Ważne, abyśmy mieli świadomość, że nadszedł czas, aby żyć w zgodzie ze swoim sercem, w zgodzie z prawami natury, odrzucić konsumpcjonizm i dotychczasowy stosunek do pieniędzy – nieważne że to, co robię szkodzi ludziom, przyrodzie, ważne, że zarabiam pieniądze.
Ważne, abyśmy kierowali się zawsze miłością.
Ja jestem wdzięczna za ten miniony rok – w swoim plannerze na końcu napisałam:
Dziękuję za ten rok. Za rok przeżyty w zdrowiu – moim i moich najbliższych. Za rok, który przyniósł strach, lęk, niepokój i za to, że oswoiłam te strachy. Za wszystko co przeżyłam – te dobre i te trudne chwile.
2020 rok pomógł mi dołożyć kolejne puzzle do mojej życiowej układanki.
Pasjonatka świadomego życia i dobrej książki. Menedżer domu, lubi pisać o tym, co przynosi życie i fotografuje uciekające chwile. Relaksuje się na rowerze i na łonie natury.
Panie Agnieszko, bardzo mądre podsumowanie roku i fajny przekaz dwutorowy, bo jeden lubi czytać, inny słuchać. Wysłuchałam i przeczytałam z wielką przyjemnością. Tak to prawda, że wszystko jest po coś. Powinniśmy dziękować za każdy rok, za każdy dzień przeżyty w zdrowiu. Jestem od Pani dużo starsza, ale całe życie czegoś uczę się, także od młodszego pokolenia. Doceniam to co mam. Nie proszę. Dziękuję. Serdecznie Panią pozdrawiam. Jest Pani wyjątkową osobą.
Dziękuję za komentarz, za przeczytanie mojego wpisu. Każde słowo od czytającego jest dla mnie cenne. Również pozdrawiam serdecznie 🙂
Wiele tego . Przebiegłam, jak po tłumie idących potrzeb. czytałam co Pani sądzi o sobie , ja , jestem zboczona, zboczyłam z drogi prostej do celu i teraz zadna nie jest prosta ale i banalna nie jest.Z Panią nie bardzo rozumiem -może zostało napisane ale ja nie dostrzegłam. To jest pisanie dla pieniędzy czy to jest pisanie dla innego celu ? Pewnie wszystko się wkrótce okaze wszak mamy czas na dociekanie…. Do siebie nie zapraszam bo u siebie nie sprzątam, kawy nie podaję, gryzę najczęsciej a nawet duszę gości.
Ten blog a co za tym idzie teksty na nim nie są pisane dla pieniędzy, ale czas pokaże… Drogi do celu bywają kręte, ale kiedy dotrzemy do swego serca już kręte nie są, z jednym zastrzeżeniem – ta droga nigdy się nie kończy, stają przed nami wyzwania, ale przyjmujemy je z pełną akceptacją i zaufaniem. Kawy nie piję, bałagan mnie nie drażni, ale nie chodzę tam, gdzie mnie nie chcą 🙂 Życzę cudownych odkryć!
Wypada życzyć powodzenia komercyjnego bo dla mnie ewentualnośc to przygotowanie . Czuję potrzebę poprawienia swoich wcześniejszych słów bo jak widzę, nie były nasącząne odpowiednim przesłaniem gdyż… nie chcialam zabronić odwiedzin a chciałam podkreślić ,że istnieje ryzyko przy tej okazji . Nie zapraszam-czyli trzeba uważać by sobie krzywdy nie zrobić -u mnie. Nikt nie oprowadzi i nikt nie pomoże w razie wypadku. Prosze wybaczyć nieumiejętnośc właściwej komunikacji.