Wpis dostępny także w wersji audio
752, 753, 754, 755, 756… 760, 757, 753, 752….
Co to? Kto wie? To liczba obserwujących mnie na Instagramie. Od dłuższego czasu waha się w tych granicach i nie chce przekroczyć 760 , idzie do góry, po czym spada 😊 i stoi.
Czy spędza mi to sen z powiek? Nie.
Czy kiedykolwiek spędzało mi to sen z powiek? Nie, choć bardziej o tym myślałam.
Jeszcze kiedyś martwiłabym się, że moje konto nie jest spójne, nie ma na nim wartościowych treści, nie podoba się innym. Nic tylko się smucić albo zacząć korzystać z cudownych porad „10 sposobów na zdobycie większej liczby obserwujących”.
Już nie raz o tym pisałam, że przestałam korzystać z tego typu porad, bo nie zamierzam się ścigać. W pewnym momencie zaczęło mi to przypominać korporacyjny wyścig – tam też rządzą cyferki. Tabelki, excele.
Kiedyś myślałam sobie „fajnie byłoby dobić do 1000”. Owszem byłoby mi miło, gdyby czytało mnie więcej osób – czytało, nie obserwowało 😉 i byłabym obłudna twierdząc, że jest inaczej. Natomiast dobrze mieć świadomość, że to iż ktoś ma 5000 obserwujących nie oznacza, że tyle ludzi go czyta, ba czasem nawet nie ogląda. No ale prawda jest taka, że przeglądając jakiś profil często patrzymy na tę liczbę. Po co? To już niech każdy sam sobie na to odpowie.
Chodzi w tej grze o ilość czy o jakość?
Obecnie zupełnie nie obchodzi mnie ile u mnie wynosi ta liczba, bo wiem, że są to manipulacje (choć niektórzy pięknie to nazywają „algorytmem instagrama”), które mają nas wpędzić w jakiś obłęd nakręcania się i szukania w sobie co jest nie tak.
Bo przecież wszystko zmierza do tego, aby promować swoje posty, czyli płacić za reklamę i wtedy łaskawie instagram czy facebook puści to w świat.
Kiedyś w to wierzyłam i JEDEN RAZ zapłaciłam tej firmie. I na tym koniec, bo nie będę ich wspierać w taki sposób.
Tak, przyznaję, jest trochę sarkazmu w moim tekście. Dlaczego?
Zobaczyłam już dawno, że social media są kolejnym narzędziem do manipulacji, niby pod przykrywką „pokazania się w internecie”.
Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale na pewno już od roku chodzi mi po głowie myśl, że nie czuję się w tych mediach dobrze. Owszem poznałam na instagramie sporo wartościowych osób, inni poznali mnie. I jest to fakt niezaprzeczalny. Natomiast coś przestało mi pasować. I zaczęłam zauważać, że są ludzie, którzy zaczęli znikać z instagrama czy facebooka. I to dało mi do myślenia.
Wszystko jest po coś – nie byłabym sobą, gdybym tego tu nie napisała. Znów otwierają się kolejne drzwi, znów kolejne puzzle pasują do układanki zwanej życiem.
Ja po prostu nie chcę brać w tym udziału, to nie mój świat. Jeszcze tam jestem, ale wiem, że coraz bliżej mi do tego, aby pokazać się światu w inny sposób. Być w internecie, ale nie w tych konkretnych mediach. Jest to możliwe – naprawdę – choć wymaga więcej starań. Kiedyś wydawało mi się, że to niemożliwe, założyłam konto na instagramie i facebooku, aby właśnie pokazać mojego bloga, moją stronę fotograficzną. Wcześniej nie miałam potrzeby bycia na instagramie, konto na facebooku miałam, ale bardzo rzadko z niego korzystałam.
Jeszcze całkiem niedawno nie mając konta na facebooku można było obejrzeć czyjś profil (na przykład profil blogowy). Teraz pojawia się ekran do założenia konta. Taki przymusik… To znaczy przymusu nie ma, ale jak chcesz wejść na facebooka to załóż konto… Szkoda, bo czytają mnie osoby, które konta nie mają. Ale jest wyjście z tej sytuacji, nie samym facebookiem czy instagramem żyje człowiek 😊
Zauważyłam jeszcze jedno ostatnio u siebie – nie do końca pasuje mi zbyt częste pokazywanie prywatnego życia, bardzo dużo tego, czuję jakiś przesyt.
Czasem mam wrażenie, że ludzie nie zastanawiają się co wrzucają do sieci, decydują sami, że pokażą małe dzieci w różnych sytuacjach. Bo przecież nawet jak zapytasz kilkulatka: „chcesz być w internecie?” to zapewne odpowie, że tak. Ale z czasem kiedy to dziecko zaczyna dorastać jednak stwierdza, że wcale nie chce być pokazywane (z drugiej strony ciekawa jestem jakie pytania zadają rodzice małym dzieciom, kiedy chcą je pokazać w internecie. Czy w ogóle pytają?).
Często jest tak, że nastolatkowie nie chcą być pokazywani przez rodziców. Owszem chętnie pokazują się w sieci, ale sami decydują gdzie i w jaki sposób.
Pamiętam jak moja córka miała około ośmiu lat i zapragnęła nagrywać filmiki na YouTube. Napatrzyła się na koleżanki ze swojego otoczenia, naoglądała się filmików. Z mężem mieliśmy jednakowe zdanie – nie zgadzamy się. Tłumaczyliśmy jej, rozmawialiśmy. Postanowiłam zrobić jej przyjemność i nagrałam ją kiedyś (filmik nie został opublikowany). Potem jej minęło, rozeszło się po kościach, a teraz jak o tym wspomina, to mówi „mamo dobrze, że nie zgodziliście się na to. To był taki głupi pomysł.” Ona wie, że choć filmiki byłyby skasowane to ślad w internecie zostaje… Dodam, że jej koleżanka przez nagrywanie na YouTube spotkała się z hejtem – nawet osób z klasy. Ośmioletnie dziecko…
Nie zrozumcie mnie źle – nie oceniam nikogo, nie oczekuję, że ktoś przestanie zamieszczać to, co zamieszczał do tej pory, ja mam wybór – jest mnóstwo profili do oglądania. Każdy ma swoje postrzeganie, swoje potrzeby, swoje powody – pokazuje co chce, każdy ustala swoje granice. Piszę o tym co ja czuję, że nie po drodze mi z tym, że kiedyś nie zwracałam na to uwagi.
Podsumowując – nie zamierzam wikłać się w jakieś cyferki, które będą mi mówić jak mam żyć, jestem wolna, mam tyle pięknych rzeczy do zrobienia na tym świecie i na nich się skupiam. A już na pewno nie będę za to płacić, bo nie wspieram manipulacji i kontroli.
To nie jest mój świat.
Pasjonatka świadomego życia i dobrej książki. Menedżer domu, lubi pisać o tym, co przynosi życie i fotografuje uciekające chwile. Relaksuje się na rowerze i na łonie natury.
Ją już dawno pisałam że np. IG jest miejscem kontrowersyjnym… Dlaczego? Niech każdy odpowie sobie sam i wg własnych możliwości i przemyśleń… Pozdrawiam i dziękuję za ten wpis.
Ja dziękuję Asiu za twój komentarz 🙂