Wpis dostępny także w wersji audio
„Dbaj o aprobatę ludzi, a będziesz ich więźniem” – autorem tych słów jest podobno Lao Tzu chiński filozof, twórca taoizmu.
Dziś chciałabym podzielić się z wami moimi przemyśleniami na temat czerwonych pasków na świadectwie. Temat ten chodzi za mną od dawna, teraz szczególnie, bo rozpoczęły się wakacje i dołączyły kolejne czerwone paski.
Czym jest czerwony pasek? Dlaczego jest czerwony? W sumie to ciekawi mnie kiedy powstał i w jaki sposób. Oficjalnie mówi się, że to wyróżnienie dla ucznia, który ma określoną średnią ocen, ucznia, który wyróżnia się swoją wiedzą. No właśnie.
Czy rzeczywiście czerwony pasek oznacza, że uczeń (a może lepiej używać słowa człowiek) ma wiedzę? Co to w ogóle znaczy, że dany człowiek „dobrze się uczy, ma dobre oceny”?
Chyba każdy z nas w swoim życiu słyszał nie raz o „zdolnych, dobrze uczących się dzieciach/młodzieży”. Już jako dzieci słyszeliśmy pewnie „zobacz ten to się dobrze uczy, dostał świadectwo z czerwonym paskiem” (muszę przyznać, że ja na szczęście od rodziców tego nie słyszałam, za co im dziękuję).
I teraz opowiem wam moją historię. Jeśli patrzeć przez pryzmat schematów, w które zostaliśmy wtłoczeni – to byłam średnim uczniem. Łatwiej wchodziły mi do głowy przedmioty humanistyczne, ścisłe były moją zmorą, dosłownie. Nigdy nie dostałam świadectwa z czerwonym paskiem. Bodajże w szóstej klasie szkoły podstawowej otarłam się o czerwony pasek… Moi rodzice nigdy nie wywierali na mnie żadnej presji związanej z nauką, nie tłukli mi do głowy, że mam przynosić same piątki (wtedy szóstek nie było). Ale kiedy zobaczyłam, że brakuje mi dosłownie jednego punktu do czerwonego paska to chciałam go mieć. Nie pamiętam dokładnie dlaczego? Może po prostu dlatego, że nie mając go nigdy chciałam sprawić radość sobie i rodzicom. Dlatego poprosiłam nauczycielkę od historii (była moją wychowawczynią), żeby przepytała mnie na piątkę, bo miałam z historii czwórkę. Niestety, nie dała mi tej szansy, bo stwierdziła, że na piątkę nie umiem. I tak czerwony pasek rozmył się jak chmury na niebie.
Pewnie było mi smutno, ale nie czułam się gorsza od innych, bardziej zabolał mnie fakt podejścia nauczyciela. Czy bardzo by jej ubyło, gdyby mnie chociaż przepytała? Widziałam często w swojej „szkolnej karierze” dzieci, które rywalizowały o lepszą średnią, a niejednokrotnie używały słów „jestem od ciebie lepszy/a”. I tu poprawka – powinno to brzmieć tak – „mam większą średnią od ciebie.” I to jest fakt, ale nie jesteś lepszy ode mnie. Do tej pory często słyszę, jak ludzie nie zastanawiają się nad tym jakich słów używają. To, że masz inne cyferki (czegokolwiek one dotyczą) ode mnie nie znaczy, że jesteś lepszym/gorszym człowiekiem.
A niestety tego uczy szkoła. Szufladkuje. I dzieli – lepszy, gorszy. Od samego początku – wsadza w szufladki młodych ludzi, aby nie wychylali się, nie mieli własnego zdania, aby bali się powiedzieć co czują, czego chcą. Aby nie byli sobą.
Szkoła zabija kreatywność i poczucie wartości. Zabija naszą prawdę. Takie mam zdanie, wyrobione na przestrzeni lat na podstawie moich przeżyć, mojego dziecka i opowieści bliskich mi osób. Pamiętam, że cieszyłam się, kiedy zakończyłam ten etap mojego życia i zawsze powtarzałam, że mogłabym się cofnąć do dziecięcych lat, ale nie do chodzenia do szkoły. A był to czas, kiedy żyłam w narzuconych mi schematach, nie wychylałam się, byłam grzeczna i posłuszna. Jednak ziarno prawdy, które jest w każdym z nas zaczęło w którymś momencie u mnie kiełkować i dało o sobie znać. Na szczęście.
Wracając do czerwonych pasków – z przykrością patrzę na sytuacje, kiedy rodzice pękają wręcz z dumy i chwalą się wszędzie (niektórzy nawet na FB – o zgrozo!), że dziecko ma czerwony pasek, a ja wiem, jak ten czerwony pasek został zdobyty… Bo o ile zdarzają się dzieci, którym nauka przychodzi łatwo i mają tę średnią bez wyrzeczeń, stresów i lęków, to nic do tego nie mam. Ale jeśli wiem, że dziecko nie śpi po nocach, jest wręcz terroryzowane przez rodziców, to wtedy zabieram głos tak jak robię to teraz.
Przecież wszyscy wiemy, że są rodzice, którzy wybierają swoim dzieciom szkoły, potem studia. Bo dzieci muszą kontynuować tradycję rodzinną i być np. lekarzem czy adwokatem. Nieważne jest, że mają inne zainteresowania. Jeszcze lepszym przykładem są rodzice, którzy sami studiów nie skończyli i dowartościowują się w ten sposób, że wysyłają dziecko na studia, bo w ten sposób na pewno to dziecko coś osiągnie. No i powiadają „mnie się nie udało to może chociaż tobie”. I tu inny temat, bo akurat nie uważam, że studia dają gwarancję osiągnięcia czegoś w życiu, cokolwiek to znaczy.
Moja córka skończyła szkołę podstawową bez czerwonych pasków. Czy z tego powodu miała problem w domu? Jej mama (czyli ja 😊) jak już wiecie nigdy czerwonego paska nie miała, jej tato przez całą podstawówkę miał. Wow! Zapytałam mojego męża jak to było u niego? Powiedział mi, że nigdy nie uczył się dla ocen, zadania domowe często odrabiał przed lekcjami na przerwie (u mnie nie do pomyślenia) i po prostu miał oceny, które powodowały, że ten pasek był w pakiecie 😊 Nigdy pasek nie miał dla niego znaczenia. I nadal nie ma. Co więcej – mój mąż skończył studia (kierunek jeden z trudniejszych), ale nigdy nie powiedział naszej córce, że ona też ma iść na studia, za co jestem mu niezmiernie wdzięczna. Wręcz twierdzi podobnie jak ja (która studiów nie ma), że ten papier nie jest gwarancją sukcesu i szczęścia (cokolwiek to znaczy).
Zobaczcie jakie przeciwieństwa – ja bez czerwonych pasków, powinęła mi się noga na maturze, bez studiów, mój mąż czerwone paski i studia. Ale wszystko się równoważy i jest dobrze 😊
Po prostu nam zależy na tym, aby córka robiła to, co lubi i najzwyczajniej w świecie była szczęśliwa. Pozwalamy jej popełniać błędy, bo one uczą. Ale nic nie narzucamy.
Moja córka jest świetnym obserwatorem otaczającej jej rzeczywistości. Szkoła podstawowa pokazała jej jak funkcjonuje ten chory system. Przez to, że miała niskie oceny i potrafiła powiedzieć, że coś jej nie odpowiada została zaszufladkowana jako ten gorszy/słabszy/zły. Tak – moja córka została w szkole nazwana złym dzieckiem (i to nie przez rówieśników). Ale nie o tym dzisiaj. Bardzo często mówiła mi, że ta cała otoczka wokół „dobrych uczniów – czytaj pupilków” jest po prostu sztuczna. Tak mi mówiło dziecko, które miało kilka, potem kilkanaście lat. Nie cierpiała tego, widziała tę obłudę. Cieszę się niezmiernie z tego, że nie ma zamiaru nikomu nic udowadniać, że nie daje się wtłaczać w te schematy.
Kiedy ktoś mnie pyta „jak twojej córce idzie w szkole?” odpowiadam prawdę, że ona nie lubi się uczyć w takim systemie, który narzuca i szufladkuje, po prostu. Czasem na twarzy osoby pytającej widzę wielkie zdziwienie, podobne do tego, kiedy w 2014 roku powiedziałam w pracy, że rezygnuję i odchodzę 😊 Moja córka będąc w szóstej klasie zapytała nas kiedyś „czemu w szkole nie uczą życia?”
Moim zdaniem szkoła powinna rozwijać umiejętności, powinna uczyć, że każdy jest dobry, że powinien robić to, co kocha, że każdy jest wartościowy. No ale, kim ci „na górze” by wtedy sterowali? Co ci „na górze” by poczęli bez niewolników, którym można wmówić wszystko. Ci „na górze” zawsze będą nam śpiewać piosenkę pt. „Robimy to dla twojego dobra”. A znamy to chociażby z ostatnich lat.
Czy w to uwierzysz? Zależy od ciebie.
Nie podoba mi się w systemie szkolnym to, że nauczyciele pokazują swoją „wyższość”, że uczniowie to ich podwładni. Nauczyciel ma władzę. A niby dlaczego? Kto dał mu prawo do decydowania o losie danego człowieka i kto dał mu prawo, aby człowieka poniżać?
I tu przypomina mi się moja przygoda tym razem z liceum. W drugiej klasie na półrocze groziła mi jedynka z fizyki – przedmiot ścisły, zupełnie dla mnie niepojęty. Był to dla mnie stres także z tego powodu, że nigdy nie miałam żadnego zagrożenia. Ile ja musiałam się naprosić, wręcz nabiegać za nauczycielką fizyki, aby przepytała mnie na… dwóję. Dosłownie biegałam za nią po korytarzu, bo ona bezczelnie uciekała przede mną i tym zachowaniem pokazywała mi, że jestem nikim. Kiedy stanęłam w końcu do odpowiedzi (ona chociaż dała mi szansę, nie jak pani z podstawówki) myślałam, że umrę, bo nauczycielka wprowadzała atmosferę grozy wręcz z horroru i to jest nie tylko moje zdanie. Prawie każdy się jej bał i na lekcjach siedział jak zaklęty. Dostałam tę dwóję, ale po co była cała ta otoczka? Żeby pokazać mi jaka jestem słaba i że mam się płaszczyć. Idealne przygotowanie do dalszego dorosłego życia – taki żarcik 😉
Czy rzeczywiście nie może być tak, że kiedy nauczyciel widzi, że zmorą są dla ucznia przedmioty np. ścisłe to odpuszczać takiemu uczniowi, dawać mu te trójki, ale wspierać w przedmiotach, które go interesują i łatwo wchodzą do głowy? Myślę, że wtedy mniej byłoby różnego rodzaju chorób, które biorą się ze stresu i niedowartościowania.
Moim zdaniem szkoła przyczynia się do tego, że wielu ludzi (młodych, starszych) ma depresję, leczą się u psychiatrów, korzystają z terapii u psychologów, biorą leki. Tak wiele mówi się o tym, że depresję trzeba leczyć, że trzeba o tym mówić głośno, nie ma się czego wstydzić.
I bardzo dobrze, ale dlaczego tak mało mówi się o tym, jak zapobiec tej chorobie??? Nie od dziś wiadomo, że lepiej zapobiegać niż leczyć.
Wpis kończę dwoma cytatami, które mam w telefonie i często pokazuję je innym. Idealnie opisują system edukacji.
Zanim wywrzesz presję na swoim dziecku albo będziesz innym coś chciał udowodnić pomyśl. Zanim zechcesz zostać więźniem innych POMYŚL SAMODZIELNIE jakie to może mieć konsekwencje i czy jest ci to potrzebne.
Przeanalizuj poniższe słowa i zobacz, kto je wygłosił, szczególnie drugi cytat 😉
„Celem publicznej edukacji nie jest wcale szerzenie oświecenia, jest nim po prostu sprowadzenie jak największej liczby osób do tego samego, bezpiecznego poziomu, wyhodowanie i wytresowanie ujednoliconych obywateli, zabicie sprzeciwu i oryginalności.”
H.L. Mencken – amerykański dziennikarz, eseista, redaktor czasopisma,
satyryk krytykujący amerykański styl życia i kulturę.
„Nie chcę społeczeństwa myślicieli, chcę społeczeństwa robotników.”
John D. Rockefeller
Pasjonatka świadomego życia i dobrej książki. Menedżer domu, lubi pisać o tym, co przynosi życie i fotografuje uciekające chwile. Relaksuje się na rowerze i na łonie natury.
Nigdy nie miałam czerwonego paska…
Ale nie przeszkodziło mi to dostać się na studia i wszystko ukończyć i pozdawać w terminach. Zdobyłam dobre wykształcenie… mimo że w podstawówce byłam średniakiem… Podstawówki nie wspominam dobrze… Tego całego systemu…
I teraz ciekawostka – znam sporo osób które w podstawówce uczyły się dużo lepiej niż ja i miały często czerwone paski na świadectwach – im nie udało się zdobyć wykształcenia wyższego , zawsze mnie to zastanawiało.
Jeśli mam być szczera to jestem przeciwniczką obecnego systemu nauczania a szkoły przypominają mi więzienie ,cytat który zamieściłaś na końcu dobrze oddaje to co myślę o tym wszystkim.
A rodzice którzy chwalą się na lewo i prawo do znudzenia i do zamęczenia czerwonymi paskami swoich dzieci.. – zostawię bez komentarza.
Dziękuję za ten wpis! Asia
Dziękuję Asiu za twój głos.
Ja dodam taki głos, jako nauczycielka, że sam system nie jest takim problemem, bo w jego ramach można zrobić naprawdę dużo. Trzeba tylko mieć na to mnóstwo zapału, energii, siły przebicia, BARDZO twardego tyłka (połączonego z miękkim sercem) – A ilu jest takich ludzi… Kto jest w takim zapale podtrzymywany… ja po strajku nauczycieli w 2019 wpadłam w załamanie nerwowe i nigdy już takiej wiary w swój zawód nie odzyskałam, jak miałam wcześniej. To, co się wtedy o nauczycielach naczytałam, bardzo podcięło mi skrzydła. Choć wiem, że jest w tych narzelanisch i skargach część prawdy – i to chyba też tak boli. Wielu nauczycieli traci serce i siły już po paru latach pracy, a średnia wieku jest raczej przedstarcza niż młodzieżowa;) oj, temat rzeka! Jedno podkreślę – trzeba zmian przede wszystkim w sferze psychologicznej, zarówno ze strony rodziców, co wpychają na siłę swoje dzieci w te nieszczęsne paski i ze strony nauczycieli, by nie stali na pozycji siły, tylko partnerstwa. Pozdrowienia dla Ciebie, męża i waszej mądrej córki!
Dziękuję Olu za te słowa z tej „drugiej strony”. Chciałam od siebie dodać, że nie jestem rodzicem, który narzeka tylko na nauczycieli i nie uważam, że szkoła ma dzieci wychowywać. Nie jestem roszczeniowym rodzicem. W szkole podstawowej u mojej córki był JEDEN nauczyciel, który podchodził do wszystkich dzieci ze zrozumieniem, bez presji. Od niego usłyszałam, że w moim dziecku jest potencjał! Nigdy tego wcześniej nie usłyszeliśmy. Niestety chciał dużo zmienić w tej szkole i co? Nie popracował długo… Przypadek? Nie. Znam szczegóły, to była ciężka walka…