Książki (są dwa tomy) pokazały mi się gdzieś w internecie, ale oczywiście wiadomo, że przypadków nie ma 😊 Przeczytałam opis i już wiedziałam, że są dla mnie. Rok 1916…
No już wiecie, że kocham ten okres i lubię czytać opowieści, które są osadzone w tym czasie.

„Dwudziestoletnia Irena Kałuża wyjeżdża za chlebem z rodzinnego Pleschen do Westfalii. Zostawia córkę, trzyletnią Helenę, która jest owocem nieślubnego, zakazanego związku z pruskim oficerem. Dziewczynkę wychowuje babcia, uboga prasowaczka bielizny, a tak właściwie to cała kamienica, którą zamieszkują osoby stanowiące przekrój ówczesnego społeczeństwa Wielkopolski: bogaci właściciele kamienicy, zubożała ziemianka, rodzina żydowska, aspirujący aplikant radcowski i szewc z rodziną.”

Powieść jest fikcją, ale są w niej zawarte również prawdziwe zdarzenia i postaci. Autorkę zainspirowała historia jej babci, której opowieści słuchała w dzieciństwie. I jak to często bywa dopiero, kiedy jesteśmy dorośli, dużo starsi, uświadamiamy sobie, że wszystko przemija, ludzie odchodzą i potem żałujemy, że nie dowiedzieliśmy się więcej czy nie spisaliśmy tych opowiadanych historii.
Ja miałam podobnie – moja Babcia Helena (rocznik 1914) często opowiadała mi historię swojej pierwszej, wielkiej miłości. Dopiero jako dorosła i wtedy, kiedy już Babcia odeszła z tego świata – spisałam tę historię na tyle na ile ją pamiętałam, możesz przeczytać ją tu.

Jestem za tym, aby ocalać historie od zapomnienia.

Powieść Dagmary Leszkowicz – Zaluskiej urzekła mnie również tym, że opowiada historię ludzi z poznańskiego (teraz Wielkopolska). Jest mi to bliskie, ponieważ wspomniana moja Babcia Helena (mama mojego Taty) pochodziła z tych rejonów. Jakże się cieszyłam, kiedy w książce napotkałam słowa, których w moim domu rodzinnym się używało i były dla mnie normalne, ale moi znajomi robili wielkie oczy o co chodzi?

Między innymi to były te słowa:
ryczka, klunkry, galart, gzik, na szagę, szkiebr, kwirlejek, gwiazdor, nakastlik, miglanc, rojber, plyndze.

Kto z czytających ten wpis zna te słowa? 😊

Jakiś czas temu, kiedy z Magdą Palmowską spotkałyśmy się w jej rodzinnym mieście Poznaniu  zgadałyśmy się co do niektórych słów i śmiałyśmy się. Basia, która była wtedy z nami powiedziała „nie wiem o czym mówicie”. 😊

Magda jeszcze kiedyś użyła słowa, które ja również znam z domu „wykopyrtnąć” 😊

Powieść „Dziewczyna z kamienicy” czytało mi się lekko i niestety szybko. To powieść podobna do Stulecia Winnych Ałbeny Grabowskiej czy Florentyny od kwiatów Agnieszki Kuchmister.  Taka, która porusza mnie, bo bardzo tęsknię za tymi, których już nie ma…

Autorka w posłowiu wspomina, że w jej rodzinnym domu przez lata słychać było utwory z lat 30-tych. Były to między innymi „ Ja się boję sama spać”, „Ta ostatnia niedziela”, „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Powróćmy jak za dawnych lat”. Znam te utwory, u mnie również one rozbrzmiewały, nie tyle z jakiegoś nośnika, co z ust moich Dziadków, mojego Taty.
Rodzina ze strony Taty była bardzo muzykalna, śpiewali, grali na instrumentach.

Z sentymentem wspominam czasy dzieciństwa, kiedy wszyscy z mojej rodziny jeszcze byli na tym świecie. Teraz, kiedy wielu osób już ze mną nie ma wracam wspomnieniami do tych chwil pełnych dziecięcej radości.
Te książki to jest właśnie dla mnie taki powrót do chwil, które już nie wrócą.