Koń jaki jest (nie) każdy widzi

 

Wpis dostępny także w wersji audio.

 

Konie fascynowały mnie od dzieciństwa, dorastałam w czasach, w których pocztówka z koniem była na wagę złota. Marzyłam o tym, aby jeździć konno. Jednak rodzice nie byli zachwyceni tym pomysłem, bali się, że coś złego mnie spotka – upadek lub kontuzja. Pozostało mi „wożenie” się na koniu u rodziny na wsi, oczywiście na oklep, ale jaka to była frajda!
To marzenie o jeździe konnej uśpiło się we mnie na kilkanaście lat…

W wieku 26 lat zupełnie przypadkiem natknęłam się na ludzi,

dzięki którym dane mi było przeżyć wspaniałe chwile na końskim grzbiecie. Zapisałam się na naukę jazdy konnej. Zaczęłam jeździć regularnie, robiłam jakieś tam postępy, nastawiłam się na jazdę rekreacyjną, nie miałam ambicji na sportowe dokonania. Miałam szczęście, bo zaprzyjaźniłam się z moją instruktorką, osobą wykwalifikowaną, świetnie znającą teorię i praktykę.
Wie o koniach dosłownie wszystko i jest świetnym nauczycielem – kocha to co robi. Dzięki niej nie poddawałam się, gdy coś mi nie wychodziło, a zdarzało się to często. Nauczyła mnie, że upadek z konia nie musi, a nawet nie powinien, kończyć  się rezygnacją. Mam na swoim koncie parę upadków, na szczęście niegroźnych. Najważniejsze, że miałam zawsze siłę na to, żeby wziąć się w garść i z chwiejącymi nogami wsiąść i jechać dalej. To dawało sporą satysfakcję i uczyniło mnie mocniejszą, traktowałam to jak sprawdzian charakteru. Uczyłam się skakać przez przeszkody, co było dla mnie nie lada wyczynem. Piękne w tym sporcie jest to, że można uprawiać go przez cały rok. Zimą jazda w lesie i spadający z drzew śnieg, w lecie kąpiel w stawie, galop w słońcu po polach, w deszczu przemoknięcie do suchej nitki.

Monika_z_koniem_w_stawie

 

Byłam obecna przy narodzinach koni,

ale też musiałam zmierzyć się z absurdalną śmiercią konia, któremu pomogłam przyjść na świat. Pomagałam przy zawodach, w których startowała moja instruktorka, brałam udział w kuligach i gonitwach za lisem, tzw. Hubertusach.

Kiedyś poświęcałam tej pasji dużo czasu, pracując potrafiłam być w stajni dwa razy w tygodniu, a weekend zawsze był zarezerwowany dla koni. Świętowałam w stajni urodziny koni, spędzałam tam drugi dzień świąt, co nie zawsze spotykało się z aprobatą moich rodziców, którzy uważali, że powinnam być wtedy w domu. Z czasem przywykli. Po prostu tym żyłam, to było dla mnie ważne, a przy okazji odkryłam drugą pasję – fotografowanie. Wiem, że ani w jednym ani w drugim mistrzem nie jestem, ale lubię to robić.
Z miłości do koni powstała strona ze zdjęciami mojego autorstwa .

Monika_ze_zrebakiem

 

Przyjemność sprawiało mi bycie przy koniach, opieka, nie tylko jazda. Pracując umysłowo potrzebowałam wysiłku fizycznego i praca przy koniach mi to zapewniała. Poza tym czułam więź z tymi zwierzętami, czułam ich emocje, czasem wystarczyło mi przytulić się do ciepłego brzucha czy pocałowanie w końskie chrapy. Poznałam też mnóstwo ciekawych ludzi, ale widziałam także sytuacje, które raniły moje serce – ludzie, którzy mieli tak naprawdę problem ze sobą, zrzucali frustracje na konia i traktowali go przedmiotowo.

Kiedy zaszłam w ciążę wiedziałam, że muszę trochę przystopować,

bo miałam świadomość tego, że jestem już odpowiedzialna nie tylko za siebie. Ale na początku ciąży, kiedy jeszcze nie byłam świadoma tego stanu, zdarzały się galopy w lesie. Potem już ograniczyłam się do czyszczenia koni, fotografowania.  W piątym miesiącu ciąży zrobiłam sobie „prezent”, wsiadłam na konia i zrobiłam kilka okrążeń w kłusie i galopie na ujeżdżalni. Zrobiłam to tylko dlatego, że miałam pod sobą spokojnego i wygodnego konia, poza tym czułam się w ciąży świetnie, a radość moja była niesamowita. Pamiętam, jak będąc na finiszu ciąży, czyściłam konia, koleżanka ze stajni zapytała się na kiedy mam termin. Moja odpowiedź – na dzisiaj, bo tak właśnie było, a ja urodziłam tydzień później. Po urodzeniu dziecka wsiadałam na konia trochę rzadziej, dziecko było jednak na pierwszym miejscu. Kiedy córka miała rok siedziała pierwszy raz na koniu, oczywiście nie sama, w wieku pięciu lat zaczęła uczyć się jeździć. W ogóle się nie bała i twierdziła, że jeździ lepiej ode mnie. Teraz jeżdżę do stajni razem z córką, która uczy się opieki nad koniem, bo chcę jej uświadomić, że to przede wszystkim wielka odpowiedzialność i praca. Podoba mi się, że bez strachu podchodzi do konia czy cokolwiek przy nim robi. Chciałabym pojechać kiedyś razem z nią w teren. Wielką radością jest dla mnie to, że mogę pokazać jej „koński świat” tak jak mi został pokazany.

A jaka jest Twoja pasja? Co kochasz robić?

Monika_na_koniu_i_Ola