post gościnny: Anna Klim – Jaworska
W kuchni na stole postawiłam wazon. Narwałam wcześniej bzu i pomyślałam, że to już czas wpuszczać wiosnę do domu. Budzić do życia i budzić się.
Żółty półprzezroczysty wazon wypełnił się zielenią i fioletem malutkich kwiatów. Bez wygiął się poza krawędź wazonu, tak jakby chciał dotknąć stołu. Rozłożyście zawładnął jego środek, po jakimś czasie w domu zaczęło ładnie pachnieć.
Zapach jest w domu jak powietrze. Nie przyjmujesz go umysłem tylko poznajesz zmysłami i od razu klasyfikujesz do wybranej szufladki w pamięci. O, jak ładnie pachnie! Pamiętam zapach piwonii w domu babci, pamiętam pierwsze kwiaty od ukochanego mężczyzny, pamiętam zbieranie polnych kwiatów i robienie wakacyjnych bukietów. Wszystkie wspomnienia pochowane we flakoniki, na każdy rodzaj nastroju. Jak w małym laboratorium mam wszystko czego potrzeba, aby skomponować swoją wyjątkową nutę. Czasami mogę zajrzeć do starych zapachów, zachwycić się nimi na nowo.
A tych najmroczniejszych nie ruszać, bo stoją uporządkowane w głębi półki.
Codzienność esencją życia
W życiu dominują kolory i zapachy, to one kryją się za zdarzeniami. Planujemy, kupujemy, budujemy, kochamy, rozwijamy się i szukamy znaczenia w życiu, nadajemy mu sens, przez to co robimy i to stanowi dla nas jakość. Wszystko ma jakąś fakturę, nasycenie kolorów, kształt, zapach. Piszę teraz z perspektywy złocistego fioletu, który mieni się kiedy tylko ruszam do działania. Takiego mocno swojego (jak na przykład pisanie 😉 ),i uśmiecham się do życia. Wykorzystuję każdą chwile na bycie wdzięczną za to co mam, i chyba to największe co mam do powiedzenia w życiu. Słowami ubieram najlepsze widoki i smaki, zapamiętuję chwile radości i wzruszania, ekscytacji. Buzująca frustracja, wielkie zniecierpliwienie, złość że coś miało być, a jeszcze nie jest. I najbardziej jestem przy sobie, kiedy mam nagość ciała i rosę pod stopami, kiedy mam bliskość do siebie. Kiedy zrzucam skórę Twoich oczekiwań i staję twarzą w twarz ze swoją boską przeciętnością. Kiedy nie muszę zakładać konwenansów i odbijać się w marzeniach o mnie. Bo mój los utkany jest z wielu pokoleń moich przodków, ich zdarzeń, ich pragnień i niezrealizowanych marzeń. Ze strachu o jutro i walki o miłość, ze smaku życia i nie byciu w życiu wcale.
6 lat temu
Pamiętam ten dzień i ból, który stał się już za ciężki. Nagromadzony latami doprowadził mnie do stanu, że już nie mogłam żyć sama ze sobą. Zaczęłam uwierać w formie ciała, którą sama sobie nadałam. Wiedziałam (choć nie wiedziałam skąd to wtedy płynie), że jeżeli nie poproszę o pomoc, to mnie nie będzie. Zadzwoniłam do przyszłej terapeutki i tak się cieszyłam, że nie odebrała. Ale oddzwoniła i weszłam w proces ratowania siebie. W moim życiu było wielkie starcie demonów, ryczących i kruszących skały. Nadużycie, którego doświadczyłam schowałam w głąb siebie. Nie widziałam, że gnije się od środka, że to dalej w tobie jest i jak temu się nie przyjrzysz i nie posprzątasz to nic się nie zmieni. Gdybym wtedy wiedziała na co się piszę, chyba bym się tego nie podjęła. Trudnej, mozolnej, bolącej pracy nad sobą. I niech mi nikt nie mówi, że praca z psychoterapeutą to takie pitu-pitu, bo mówi wtedy z pozycji swojej niewiedzy bądź strachu przed tym. Mnie kosztowało najwięcej pracy w moim życiu, jakbym tony węgla w kopalni przerzuciła. I przy okazji usmarowała się od stóp do głów, zanurzyła w czarnej mazi, straciła dech od nadmiaru gazów, straciła wzrok, bo tak długo było ciemno.
Ale praca została wykonana, wypełniło się.
Wziąć oddech, aby jakoś to przetrwać?
Ale już nie jakoś, już w swojej prawdzie. W mojości. Mam odwagę, aby wyrwać się z bycia pośrodku, pomiędzy pragnieniem miłości a jej szukaniem. Opowiedzieć się za pragnieniem, a nie strachem przed wypowiedzeniem na głos. Poczuć swoją prawdę i za nią iść, bo nikt tego za mnie nie zrobi. Nikt nie wypełni i nie uzupełni moich pragnień, bo są one tylko moje.
Droga się nie kończy
W drodze do siebie mam wygodne buty, niosą mnie po licznych ścieżkach, na które czasami nie chcę wchodzić. Ale wyprowadziły mnie też z terenów, w których grzęzłam, gdzie było ciemno i zimno. Buty stukają w tańcu, albo kiedy uderzają o zimne brukowane ulice. Buty jak serce i duszę oddaję do lekarza, kiedy potrzebują wsparcia. Leczą się i wracają do mnie. Życie daje nam nieustannie możliwości rozwoju.
Jestem, po prostu jestem i nazywam się Ania Klim-Jaworska. W tych kilku słowach zamykam swoją fizyczność i dotykam bezmiaru mojego istnienia. Miałam szczęście urodzić się i obudzić do życia.
Prowadzę bloga Ogarniacz Chaosu, bo to moja odpowiedź na pytania świata. Opisuję drobiazgi życia, bo one według mnie niosą nas dalej. Mnie przez wiele lat trzymały w niewoli, były przeciwnikiem i przyczyną samych nieszczęść. Kiedy dostrzegłam, że to co mam i to, co jest we mnie buduje moje szczęście, szybko przeniosłam się w ten świat. Ogarnęłam swój chaos… to jest naprawdę do zrobienia.
Zamieszczam na nim zapisy mojej życiowej wędrówki, pełnej pasji i doświadczania największej radości – życia samego w sobie. „Ogarniacz chaosu” to efekt wielu lat poszukiwań i tłumienia w sobie pasji, która uwolniona, daje mi ogromną radość.
Piszę, żyję i oddycham. I kocham. Czuję, że jestem na nowej drodze życia.
Pasjonatka świadomego życia i dobrej książki. Menedżer domu, lubi pisać o tym, co przynosi życie i fotografuje uciekające chwile. Relaksuje się na rowerze i na łonie natury.
Brak komentarzy