Wpis dostępny także w wersji audio.

 

Łucja wędrowała między światami. Najczęściej we śnie.
Jej dusza była nieśmiertelna i często przypominała Łucji gdzie i jak kiedyś żyła.
Łucja bardzo mocno to czuła, ale nigdy nie widziała w jakim ciele żyła jej dusza.
Znała tylko to obecne.

Zresztą nie miało to większego znaczenia – ciało to tylko opakowanie duszy.

Popatrzyła przed siebie. Gdzieś daleko za horyzontem wschodziło słońce. Kto namalował to niebo? Rodził się nowy dzień. W nozdrzach poczuła zapach, który było czuć tylko o tej porze. Zapach początku, świeżości. Za kilka godzin nic nie będzie takie jak teraz.
Bała się swoich myśli. Pomimo tragedii sytuacji czuła… ulgę. To uczucie ją przerażało i intrygowało jednocześnie. Ruszyła przed siebie.
Tam daleko była przestrzeń, którą kochała miłością absolutną.

Zatrzymała się na podmokłej łące. Gdzieś w oddali we mgle stały sarny i patrzyły na nią czujnym wzrokiem. Mówiły do niej „tu jesteś bezpieczna”. Tak się czuła. I choć stopy były coraz bardziej zimne i mokre, nie chciała stamtąd iść.

Myśli wciąż były w jej głowie: ”Czego ona ode mnie oczekuje, wciąż zarzuca mi obojętność”.

Wiedziała, że musi sama się z tym uporać. Zamarła w bezruchu. Z odrętwienia wyrwał ją głos bażanta. Popatrzyła w niebo – myśli zatrzepotały skrzydłami i odleciały.

Wróciła na tę łąkę po kilku dniach. Rozejrzała się dookoła, nie było nikogo, to znaczy ludzi nie było. Były kwiaty, owady, ptaki tańczyły nad głową. Trawa po deszczu sięgała do kolan. Poczuła ciepło w sercu, była u siebie. Właśnie tu był jej dom.

Uciekła od zgiełku, od zakłamania, manipulacji i strachu.

Inni się bali, woleli zostać i nie być sobą. Wśród kojącej oczy zieleni coś się zaczerwieniło – to był mak. Podeszła do niego, usiadła obok. Zaczęli rozmawiać. Mieli swoje tajemnice. Nagle zerwał się wiatr i płatki maku pofrunęły daleko.
„Ulotne” – pomyślała i czuła, że nadchodzi niepokój.