Wpis dostępny także w wersji audio.
Urodziłam się w dużym mieście, w którym mieszkałam trzydzieści pięć lat. Pierwsze cztery lata życia mieszkałam z rodzicami u dziadków w kamienicy, potem przeprowadziliśmy się do bloku.
Jednak od dziecka ciągnęło mnie na wieś.
W dzieciństwie często wakacje spędzałam u rodziny na wsi. Uwielbiałam te klimaty – pomagałam przy żniwach, zbierałam ziemniaki, wyprowadzałam pod okiem dorosłej osoby krowy na pastwisko, a gdy byłam nastolatką przez krótki odcinek drogi w polu prowadziłam traktor! Nigdy nie zapomnę smaku mleka prosto od krowy, sera i masła robionego przez moją ciocię.
Pamiętam, jak prosiłam moją kuzynkę, żeby chodziła ze mną do wszystkich zwierząt gospodarskich, a ona niechętnie to robiła, bo miała to na co dzień. To był czas spędzony na zabawach w chowanego w stodole, bieganiu po polach, przejażdżkach na oklep na koniu. Oczywiście wszystkie prace w polu czy w obejściu nie należały do lekkich, ale jako dzieci mieliśmy fory. Przy żniwach pomagali sąsiedzi, jak ktoś miał maszynę do młócenia użyczał innym. Kombajn był tylko jeden we wsi. Z czasem zwierzęta zastąpiono sprzętem mechanicznym – koń został sprzedany, bo jego miejsce zajął traktor. Dla mnie, wtedy dziecka, była to rozpacz, nie rozumiałam, że nie można trzymać konia ot tak sobie, żeby tylko był. Lubiłam siedzieć za stodołą na trawie i słuchać szumu topoli…
Teraz lubię odwiedzać skanseny,
które wspaniale ilustrują warunki życia ludności wiejskiej w XVIII, XIX wieku. Mogę bez końca oglądać budynki mieszkalne, stodoły, spichlerze, a także młyny i wiatraki, kuźnie, kościoły, karczmy i szkoły. Czuję się tam, jakbym była częścią tej społeczności – jak patrzę na te chaty, to widzę w nich siebie – piekę chleb, uprawiam przydomowy ogródek, a mój mąż jest stolarzem we wsi.
I tak sobie żyjemy, w zgodzie z naturą, z rytmem pór roku, bez pośpiechu.
Nie potrafię nazwać tego uczucia, ale na myśl o wiejskich klimatach, tych z dawnych lat, czuję takie ciepło w sercu i chęć powrotu do tamtej rzeczywistości. Podobne emocje wzbudzają we mnie filmy bądź książki o tej tematyce. Może kiedyś tak żyłam…
Z biegiem czasu coraz bardziej pragnęłam tego, aby mieć własny dom.
Mieszkałam długo z rodzicami – wspomniane już trzydzieści pięć lat, ostatnie siedem lat mieszkałam z mężem, urodziłam dziecko.
Nie było łatwo, ale taką decyzję podjęliśmy wspólnie – „przemęczymy się”, żeby nie tracić pieniędzy na wynajmowane, a środki przeznaczymy na coś naszego. Od razu w grę wchodził dom, nie mieszkanie. Kiedy pojechaliśmy oglądać nasz obecny dom (na wsi) – nie było jeszcze drzwi i wokoło mnóstwo błota (był styczeń), nie mieliśmy wątpliwości, że tu zamieszkamy.
W końcu spełniło się nasze marzenie –
ja mogłam rządzić w kuchni, cieszyliśmy się przestrzenią i kawałkiem zielonego ogródka.
Wielką przyjemność sprawia nam wypicie herbatki czy wspólny obiad na tarasie. Lubię słuchać szumu topoli, przypominają mi te topole, które rosły u mojej rodziny na wsi, a kościół w mojej miejscowości też jest podobny do tego u mojej rodziny. Czasem tak myślę, że warto czekać i znosić pewne niedogodności, bo bardziej cieszy, to co mamy.
Właściwie do tej pory (po siedmiu latach) siadamy w salonie i mówimy do siebie: „dobrze jest mieć swój dom”, tym bardziej, że w jego wykończenie włożyliśmy mnóstwo własnej pracy. Przypominamy sobie, jak malowaliśmy te ściany albo montowaliśmy płyty na suficie. W nielicznych przypadkach korzystaliśmy z usług fachowców, zdecydowaną większość mój mąż robił samodzielnie. Tak naprawdę to jeszcze jest trochę rzeczy do zrobienia, ale mamy czas i co najważniejsze cel i plany. Skądkolwiek wracamy jak wchodzimy do domu, to mówimy „dobrze być u siebie”.
I jeszcze taka mała ciekawostka odnośnie przeprowadzki – był dwudziesty trzeci grudnia i święta spędziliśmy już w nowym domu. Jeszcze jadąc ostatnim kursem kupiliśmy choinkę, ledwo ją wcisnęliśmy do auta.
Ciągle mam w pamięci, jak pierwszy raz stanęłam w salonie przy oknie (jeszcze dom nie był nasz) popatrzyłam na topole i powiedziałam do siebie:
„To jest moje miejsce na ziemi i tu chcę mieszkać”.
A Ty odnalazłeś swoje miejsce na ziemi?
Pasjonatka świadomego życia i dobrej książki. Menedżer domu, lubi pisać o tym, co przynosi życie i fotografuje uciekające chwile. Relaksuje się na rowerze i na łonie natury.
Monika to jeden z najbardziej poruszających tekstów jakie czytałam na Twoim blogu i nie tylko na Twoim! 🙂 Powiem Ci szczerze, że się rozmarzyłam… pięknie i barwnie opisałaś zarówno swoje wspomnienia jak i dzisiejszą piękną rzeczywistość Waszego życia. Szczerze? Rozkoszowałam się każdym słowem 🙂 Kocham nasze miejsce na ziemi, ale nie wykluczam, że jeszcze kiedyś się przeprowadzimy.. jeszcze bliżej natury być może 😉 Mój dom jest tam gdzie jest Janek :)))
Madziu, dziękuję Ci za ten komentarz. Ja też nie wykluczam, że zmienimy miejsce, bo ciągnie mnie bliżej natury. Niemniej jednak tu dobrze się czujemy 🙂
Musi być u Was pięknie jesienią! Rozmarzyłam się, chociaż jestem raczej mieszczuchem. To znaczy uwielbiam wieś: świeże powietrze, spokój, ciszę i naturę. Ale lubię też wygodę i dostęp do tego wszystkiego, co oferuje duże miasto: kina, teatry i restauracje. I chyba dlatego nadal szukam swojego miejsca na ziemi…
Piękny, prawdziwy tekst. Znam to uczucie, gdy stajesz gdzieś i wiesz, że to TO miejsce i kropka! 🙂
To prawda, od niektórych słyszałam, że nawet temu towarzyszy wzruszenie.
O rany… Jakbym czytała o sobie! Z tą różnicą, że o domu na stałe na wsi jeszcze marzę 🙂
Pięknie. Dziwnym trafem, jestem teraz w podobnym moim miejscu na ziemi. Choć nigdy o takim nie marzyłam. Urodziłam się w aglomeracji, a potem przeprowadziłam się do dużego miasta. Odkąd pamiętam jeździłam po Polsce albo po świecie, najpierw byłam pilotką wycieczek, a potem reporterką. Aż nagle poznałam mojego obecnego partnera. Chciał mieć dom. Zgodziłam się, ale bardzo chciałam by był drewniany. No i jest…mieszkamy z naszymi dziećmi raptem 15 km od wielkiego miasta, ale to właściwie w środku lasu. Lubię ten nasz dom, ciszę. I choć marzyłam kiedyś o lofcie z widokiem na fabrykę teraz bym już nie zamieniła ;-).
Nasze miejsca czasami sobie wymarzymy, a czasami mamy to co przychodzi po drodze i to jest dla nas najlepsze.
Pozdrawiam ciepło ,
Kasia z Torby Reportera
PS. Czy Twój mąż robi schody?
Taki dom blisko lasu nam się marzy, ale to za kilka lat. Schody akurat zamawialiśmy, mój mąż nie robi 🙂
Trochę odnalazłam swoje miejsce na ziemi, ale to zaczęło się jak uporządkowałam i odnalazłam siebie. Wiesz, że jak miłość masz w sobie, to ona się przenosi na otoczenie. Kiedyś się złościłam na „warunki” w jakich mieszkam, ale to bez sensu. Bycie wdzięcznym otwiera tak wiele ścieżek. I tak każdy kąt w naszym domu jest mi coraz bliższy. I widzę też ten dom z marzeń i snów, który kiedyś będę mieć.
Masz rację Aniu – najpierw trzeba zacząć od siebie 🙂