Skąd pomysł na bloga? Jak to się zaczęło?
W 2014 roku postanowiłam zmienić moje życie, które w telegraficznym skrócie wyglądało jak u większości ludzi: praca, dom, praca, dom. Pracowałam na etacie w korporacji, w sumie siedemnaście lat i żyłam z dnia na dzień. Jednak nigdy nie podporządkowałam całkowicie mojego życia pracy zawodowej – tzn. nie chciałam „robić” kariery zawodowej.
Pracowałam, aby żyć a nie żyłam, żeby pracować. Bliżej było mi do bycia Żoną, Mamą, Panią Domu.
Bycia Sobą.
Podjęłam decyzję o rezygnacji z pracy po to, aby się rozwijać, mieć czas dla rodziny i dla siebie. Od dłuższego czasu bardzo męczył mnie fakt, że nie poświęcam czasu córce (wówczas 8-letniej), że obiady są gotowane w pośpiechu (bardzo często nie miałam pomysłów na obiad, kończyło się na czymś gotowym), że weekend spędzam na sprzątaniu domu. Wstawałam wcześnie rano o 4:40, miałam do pracy na 7:00. Specyfika pracy wymagała przybycia na konkretną godzinę, nie miałam możliwości przesunięcia godziny. W domu byłam po 17:00 (mąż także). Dziecko większość dnia spędzało w szkole od 7:00 do 17:00, bardzo często było odbierane ze świetlicy jako ostatnie. Byłam po prostu zmęczona i co za tym idzie rozdrażniona, potrzebowałam odpoczynku; gdy córka czegoś chciała ode mnie reagowałam nerwowo, więc ona też była agresywna w stosunku do mnie. W końcu było tak, że prawie każdy wieczór kończył się kłótnią z moim dzieckiem… Zaczęłam mieć jadłowstręt, bolał mnie żołądek. Pewnego dnia zadałam sobie proste pytanie:
„Czy jestem szczęśliwa?” Odpowiedź brzmiała: NIE.
Zaczęłam się zastanawiać co w takim razie da mi szczęście? Znałam odpowiedź – bycie w domu, zajęcie się rodziną, domem, sobą. Rezygnacja z pracy nie jest łatwą decyzją, ale przedyskutowaliśmy to z mężem i doszliśmy do tego samego wniosku – tak będzie lepiej. Kiedy w pracy powiedziałam o swoim odejściu widziałam na twarzach wielkie zdziwienie. Pytali dlaczego, ja odpowiadałam, że w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze – praca jest ważna, ale rodzina ważniejsza. Niektórzy pukali się w czoło, że rzucam pracę, inni twierdzili, że w domu by zwariowali. Jeszcze inni przyznali, że też by tak chcieli. Dzięki tej sytuacji poznałam, jakie ludzie mają podejście do życia – dosłownie cały wachlarz różnych osobowości. Patrzyłam na ich reakcje i widziałam, że co niektórzy nie mają świadomości, jak praca organizuje im życie: czas wolny spędzają na wyjazdach tzw. integracyjnych, posiadacze telefonów służbowych stale są „w kontakcie”. Od razu wyjaśniam, że mam na myśli osoby, które przesadnie oddają się pracy a nie zawsze muszą. Przez okres, kiedy byłam na wypowiedzeniu słyszałam: co Ty będziesz robić w domu? A ja z radością odpowiadałam:
To na co teraz nie mam czasu.
Moim celem JEST (ten proces trwa nadal) stworzenie domu, do którego domownicy będą chcieli wracać, a także poświęcenie czasu sobie. Już po miesiącu bycia w domu przeczytałam dwie książki, przy czym jak pracowałam to jedną „męczyłam” pół roku. Dzięki temu, że nie żyję w biegu cieszę się małymi rzeczami. Patrzę jak trawa rośnie w ogrodzie, jak kwitną moje kwiaty na tarasie, słucham jak ptaki śpiewają. Chcę żyć bliżej natury. Poza tym córka dawała nam sygnały, że za mało czasu jej poświęcamy. Jak powiedziałam jej, że będę w domu cieszyła się, że nie będzie w świetlicy, że nie będzie musiała jeść szkolnych obiadów. Miałam czas na to, aby na spokojnie pomagać jej w lekcjach. A weekend jest dla rodziny, bo sprzątać mogę w tygodniu, kiedy jestem sama w domu. Uwielbiam przebywać w mojej kuchni i ciągle próbuję nowych przepisów. Jak kiedyś lepiłam pierogi a córka biegała po dworze (przez okno w kuchni na nią patrzyłam), to pomyślałam sobie, że wolę, żeby zapamiętała mnie w fartuszku, z mąką na rękach, lepiącą pierogi niż taką zabieganą i nerwową.
Z mężem mamy podobne podejście do życia – unikamy telewizji (szczególnie natarczywych wiadomości z kraju i ze świata) i pracoholizmu. Odpowiada nam układ, że ja jestem w domu. Dość często spotykam się ze stwierdzeniem, że kobieta w domu „dziczeje” – to taki schemat, który jest nadużywany przez ludzi. Na swoim przykładzie pokazuję im, że można zajmować się domem, spotykać z ludźmi, rozwijać swoje pasje, być zadbaną i szczęśliwą kobietą. Często słyszę od kobiet, że nie mają zamiaru usługiwać mężowi. Wszystko zależy od podejścia obu stron, przede wszystkim szacunku do siebie, do tego co robimy, dlatego nie mam problemu z tym, że jak mąż wraca z pracy, to ma przygotowany obiad, bo widzę, że docenia moje starania. Jest miło, kiedy mnie pyta: „jak minął Ci dzień”. Nie lubię stwierdzenia „kura domowa”, ja jestem menedżerem domu i będę bronić tego tytułu.