Wpis dostępny także w wersji audio.

 

Kiedyś usłyszałam takie słowa: „Ty taka świadoma i szczęśliwa z życia osoba czymś się przejmujesz, miewasz gorsze dni?”

I do tego chciałam się odnieść.

Tak, miewam gorsze dni, które nazywam spadkiem energii. Bywam rozdrażniona, spotykają mnie przykre sytuacje, są sytuacje, które mnie stresują. Bo to jest życie.

Są rzeczy na które nie mam wpływu. Ale mam wpływ na to, jak je będę postrzegać.

I to, że żyję świadomie i mówię, że jestem szczęśliwa nie oznacza, że ZAWSZE się śmieję i moje życie jest „lajtowe”. To co się zmieniło, to moje podejście do sytuacji, które burzą mój spokój. Akceptuję je, mam świadomość, że są potrzebne. Tak, są potrzebne, nawet te, kiedy spotyka nas coś tak przykrego jak poważna choroba.
Nie mówię jak kiedyś „dlaczego mnie to spotkało”, skupiam się na tym, co Bóg, Życie, Wszechświat ( nazwij to jak chcesz) chce mi przekazać i jakie wnioski mam z tego wyciągnąć. I wiecie co? Tak jest lepiej, naprawdę. I wiem o czym piszę. Bo dotknęła mnie choroba bliskiej osoby – mój Tato zmarł na raka. To było sześć lat temu, wówczas byłam na rozdrożu, ale już wiedziałam, że chciałabym iść ścieżką świadomego życia, myślałam o tym, aby zostawić korporacyjne życie. Ale oczywiście śmierć Taty dotknęła mnie bardzo.
I bardzo za nim tęsknię. To, co dobre wyciągnęłam z tej sytuacji (ale dopiero po dwóch latach) to zrozumiałam postępowanie pewnej osoby w rodzinie. Zrozumiałam dlaczego obwinia wszystkich za swoje niepowodzenia i wyciąga z innych energię.

To był kolejny puzzel mojej życiowej układanki.

Miewam też ciężkie chwile dotyczące mojej nastoletniej córki – co jakiś czas o tym wspominam, bez szczegółów, bo jeszcze nie jestem gotowa, aby o tym pisać. Ale jest tego dużo, bardzo dużo. Ale z tego także wyciągam lekcje – bardzo ważne dla mnie, co jakiś czas dostaję informację od Wszechświata, że nie mogę osiadać na laurach, tylko dalej muszę się rozwijać.

Nic nie trwa wiecznie. Trzeba mieć tego świadomość. Nic i nikt nie jest nam dany na zawsze.

To tak jak w tekście piosenki „Nic nie trwa wiecznie. Niebezpiecznie jest wierzyć w to, że coś trwa wiecznie.”
Teraz o tym wiem i jestem tego świadoma, ale kiedyś? Kiedyś przejęłabym się słowami, które przytoczyłam na początku wpisu „Ty taka świadoma i szczęśliwa z życia osoba czymś się przejmujesz, miewasz gorsze dni?” Pomyślałabym – no tak, racja, szczęśliwy człowiek nie może mieć gorszych dni, jeśli takie ma to coś z nim nie tak.

Co za bzdura!

Zaczęłabym drążyć co jest we mnie nie tak, zamiast wyciągnąć z tego dla siebie lekcję, dzięki której mogę się rozwijać. Zauważyłam, że właśnie te mniej fajne sprawy, które mnie spotykają, powodują, że zatrzymuję się i zaczynam siebie jeszcze bardziej rozumieć. Że poznaję siebie właśnie wtedy, gdy spotyka mnie to, czego nie chcę. I pewnie, że w danej chwili mam ścisk w żołądku i palenie w klatce piersiowej (tak to się u mnie objawia), ale nie pielęgnuję tego uczucia w sobie tylko robię kilka oddechów i powtarzam sobie „wszystko jest po coś”.

Ktoś zapyta „a skąd wiesz po co to jest”.

Kiedy zaufasz sobie, zaakceptujesz, że to co dostajesz jest ci potrzebne, dajesz się prowadzić i rozwiązania przychodzą same. Wiem, że może brzmi to górnolotnie, ale tak jest. Poza tym musisz podłączyć się do wysokich wibracji (medytacja, śpiewanie mantr) i dzięki temu nie dajesz ponieść się negatywnym emocjom.

Też w to kiedyś nie wierzyłam.

Też uważałam, że można te teorie włożyć między bajki. Do czasu aż…zaczęłam to stosować. Kroczek po kroczku. W dzisiejszym świecie jesteśmy z każdej strony wręcz bombardowani  informacjami, nasz mózg musi przerobić mnóstwo informacji. Dlatego niezbędne jest wyciszenie się. Kiedy o to nie zadbamy, schodzimy na niskie wibracje i blisko nam do awantur, niepokojów, lęków. Ale tego nie da się zrobić raz, nie da się raz medytować czy raz na jakiś czas zaśpiewać mantry. To jest jak dbanie o higienę – trzeba to robić codziennie. Tylko wtedy jest efekt.

Też sama się o tym przekonałam.

Był jakiś krótki czas, kiedy nie śpiewałam porannych mantr i niestety wkradł się niepokój i rozdrażnienie. Dlatego mój dzień rozpoczynam od mantr i nie jest to tajemnicą, że o sile mantr dowiedziałam się od Agnieszki Maciąg, która jest moim duchowym przewodnikiem. To ona mi wskazała tę drogę, kiedy w pewnym momencie doszłam do ściany, a było to prawie rok temu.
O Agnieszce i jej książkach pisałam na swoim blogu.

 

Tu przypominają mi się słowa książki, której tytułu nie pamiętam, ale trafiła w moje ręce w momencie, kiedy było mi ciężko:

„Zawsze sprawdzaj, czy to, czemu masz stawić czoła, jest negatywne czy pozytywne. Jeśli jest negatywne, nie walcz z tym; w ogóle się tym nie przejmuj. Po prostu spróbuj znaleźć pozytywną stronę, a staniesz przed właściwymi drzwiami.

Większość ludzi chybia, gdyż zaczyna toczyć bezpośrednią walkę z niewłaściwymi drzwiami. Nie ma drzwi, jest tylko ciemność, tylko brak. A im bardziej walczą, tym bardziej przegrywają, stają się zniechęceni, pesymistyczni i w końcu zaczynają uważać, że życie nie ma sensu, jest tylko torturą. A tymczasem ich błąd polega na tym, że weszli niewłaściwymi drzwiami.

Zatem zanim stawisz czoła problemowi, przyjrzyj mu się: czy jest to brak czegoś? Wszystkie twoje problemy to brak czegoś. Gdy ustalisz czego są brakiem, poszukaj pozytywnej strony. Gdy ją odnajdziesz – odnajdziesz światło – ciemność się skończy.”

Sami widzicie – rozwiązanie przychodzi w różnej postaci – książki, napotkanego człowieka. Trzeba tylko to dostrzec i zrozumieć przekaz. Wszystko jest po coś.