Wpis dostępny także w wersji audio

 

 

„Od początku istnienia życie rodzi się i zastyga, traci swój widzialny kształt, żywą substancję. Przemienia się, przybierając nową formę. Nie ma w tym zła, choć niesie ze sobą tęsknotę i smutek. Nieuchronna cykliczność zmian na kole życia i w rytmach roku przypomina jak święta jest każda żywa chwila”

Anna Ras Menet

 

Nie da się ukryć, że listopad jest miesiącem nostalgicznym, rozpoczyna się świętem zmarłych, pełen jest mglistych, coraz krótszych dni…
Ale to nie listopad zainspirował mnie do tego wpisu. To październik.

W październiku byłam na pogrzebie znajomego, który zmarł nagle. Rzadko chodzę na pogrzeby, pojawiam się na nich wtedy, kiedy wymagają mojej obecności albo wtedy kiedy poczuję, że chcę po prostu być.

Trochę żałuję, że wychowałam się w kulturze, religii, gdzie śmierć i wszystko co z nią związane jest okupione płaczem, żalem i przysłowiowym końcem świata. Zdecydowanie wolałabym żyć w kulturze, w której śmierć jest kolejnym etapem, akceptacją i spokojem w sercu. No ale przecież wszystko jest po coś 🙂 

Wiem, że wpis ten może być dla niektórych kontrowersyjny, nie mam na celu obrażać waszych uczuć. Wiem, że jest to delikatny temat, ale nie powinien być tematem tabu.
To jest moja wizja, moje postrzeganie.

Wychowałam się w wierze katolickiej, moi rodzice zadecydowali, że przyjęłam podstawowe sakramenty – chrzest, komunię, bierzmowanie. Był czas, kiedy kompletnie nie zastanawiałam się nad tym, że mogę inaczej. Chodziłam do kościoła, do spowiedzi…

Przyszedł czas, kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać, analizowałam wszelkie modlitwy, pieśni, obrzędy. Zaczęło mnie to uwierać, nie czułam tego kompletnie, więc postanowiłam odciąć się. Poczułam wolność.
Chyba dla większości nie jest tajemnicą, że wszelkie religie powstały, aby człowieka zniewolić, zabrać mu jego moc i uzależnić. Oczywiście wszystko pod płaszczykiem rzekomego dobra.

Dlatego też nie czuję (żeby nie użyć słowa nie podobają mi się) kompletnie katolickich obrzędów pogrzebowych. To jest dziwne, bo przecież według tej wiary idziemy po śmierci do lepszego życia, ale ci co zostają mają rozpaczać na tym łez padole…
Pogrzeb katolicki jest dla mnie przytłaczający. Te wszystkie rytuały, smutne pieśni i przygnębiające przemówienia księdza. Zdecydowanie wolę inne klimaty.
Miałam okazję uczestniczyć w pogrzebie świeckim, który uświadomił mi, że można inaczej. Pozbawiony obrzędów, symboli religijnych, bez prowadzącego przygnębiającego duchownego. Dla mnie to zupełnie inny wymiar, z którym się utożsamiam.
Oczywiście nie jest to dla mnie idealne rozwiązanie – idealne byłoby takie bez pochówku, bez miejsca na cmentarzu.

Uprzedzałam – będzie dla niektórych kontrowersyjnie.

Nie mam potrzeby chodzenia na cmentarz, nie rozumiem dlaczego rodzina nie może zabrać ze sobą prochów zmarłego (no ale jest to przecież niezły biznes, nie da się ukryć.)
A ile często z tym grobem jest problemów – kto ma o to dbać, kto opłacać… Chyba każdy z nas wie. Niejednokrotnie z tego tytułu wynikają rodzinne spory.

Według mnie kremacja powinna być obowiązkowa, no i chciałabym mieć prawo do decyzji, że chcę, aby moje prochy zostały wypuszczone na wolność, a nie kisiły się w jakiejś urnie w ziemi, czy nawet w domu. Po prostu chciałabym mieć wybór.

Kiedy w październiku byłam na wspomnianym pogrzebie znajomego stojąc przed kaplicą i patrząc na innych naszła mnie taka myśl, że na pogrzeb przychodzimy nie tyle dla osoby zmarłej, co dla siebie – w sensie wspieramy się wzajemnie, bo jest nam zwyczajnie smutno. Spotykamy się w pewnym gronie, przytulamy, popłaczemy i jest nam lżej. Wspominamy wspólne chwile.
I tak właśnie było tym razem, a kiedy padł pomysł przyniesienia kolorowych balonów, które później mieliśmy puścić do nieba nie zastanawiałam się długo. Ten pomysł bardzo mi się spodobał, owszem zwróciliśmy na siebie uwagę na cmentarzu, ale nie o to w tym chodziło, zrobiliśmy to w delikatny sposób, aby uszanować uczucia innych. Rozumiem, że nie każdy chciałby w tym uczestniczyć.

Ktoś nawet zrobił nam zdjęcie – zobaczcie jak to pięknie wyglądało:

Chciałabym, aby ludzie przekonali się do takich innych zachowań, że na pogrzebie można być kolorowym – nie mam nic przeciwko kolorowym ubraniom czy innym kolorowym akcentom. Przecież tak naprawdę każdy z nas inaczej przeżywa śmierć bliskiej czy dalszej osoby. Nosimy to w swoim sercu.

Robert Gawliński pięknie śpiewał „I tak wszystko to, co mamy jest w naszych sercach”.

Dlaczego mam nosić czarne ubrania, które ze mną nie rezonują? Dlaczego ktoś kiedyś ustalił, że żałoba ma trwać rok? To jest bardzo indywidualne. A tak mało mówi się o akceptacji danej sytuacji. A przecież wszyscy wiemy, że kiedyś umrzemy… a boimy się tego co nieuniknione?

Dlaczego śmierć najczęściej kojarzy się z czymś najgorszym?
Warto pamiętać, że jesteśmy energią, a energia nie umiera, tylko zmienia formę.

Wiem, że to jest trudne, o tym nikt nie musi mnie przekonywać, jestem osobą ekstremalnie wrażliwą i empatyczną, przyzwyczajam się do ludzi i miejsc. Nerwowo reaguję na zmiany, choć dużo już zmieniłam, bo mam świadomość, że jedyną pewną w życiu jest właśnie zmiana. No ale, że mam w sobie przywiązanie do ludzi, to oczywiście, że chciałabym, żeby moi bliscy byli ze mną zawsze.
Bardzo mocno z wiekiem odczuwam upływający czas szczególnie po tym jak widzę, że bliscy odchodzą i fizycznie ich ze mną nie ma. Są w moim sercu, we wspomnieniach.

Uczę się akceptować to, co nieuchronne i nie ma to nic wspólnego z tym, że spływa to po mnie jak po przysłowiowej kaczce. Jest mi ciężko i smutno, ale nie używam stwierdzenia „nigdy się z tym nie pogodzę”.
Oczywiście, że gdy słyszę o śmierci młodych ludzi czy dzieci zawsze w głowie rodzi mi się pytanie „dlaczego?”. Ale zaraz potem czując, że reinkarnacja istnieje dociera do mnie, że ta Dusza tak wybrała, taki miała plan na to wcielenie.

Z pewnością boli nagła śmierć, bo kiedy ktoś choruje to liczymy się z taką opcją. Ale tak naprawdę boli zawsze, nie mniej, nie bardziej, bo nie wiem czy na śmierć można się przygotować?

Na pewno za życia można a nawet powinno się uporządkować sprawy spadkowe, aby ci co zostaną nie mieli problemów. Moim zdaniem jest to przejaw dojrzałości i odpowiedzialności. Ale często w takich sytuacjach słyszy się „co, czekasz na moją śmierć?”…. No niestety nie każdy do tego dojrzał.

Wpis ten niełatwy, pełen osobistych przemyśleń chciałabym zakończyć pięknym wierszem, który usłyszałam właśnie na pogrzebie świeckim – bardzo zmienił on moją perspektywę i bardzo się z nim utożsamiam:

 

Nie stój nad mym grobem i nie roń łez,
Nie ma mnie tam, nie zasnęłam też.
Jestem tysiącem wiatrów dmących,
Jestem diamentowym błyskiem na śniegu lśniącym.
Jestem na skoszonym zbożu światłem promiennym,
Jestem przyjemnym deszczem jesiennym.

Nie stój nad mym grobem i nie roń łez.
Nie ma mnie tam, nie zasnęłam też.
Nie stój nad mym grobem i nie płacz na darmo.
Nie ma mnie tam. Ja nie umarłam…