Wpis dostępny także w wersji audio.

 

 

Nigdy ci tego nie wybaczę!

Ile razy wypowiedziałeś te słowa, ile razy były one w twojej głowie? Niewypowiedziane słowa także mają moc sprawczą.

Więc ile razy?

Ja powiedziałam. Na pewno raz, może więcej, ale pamiętam ten raz. To było sześć lat temu, pamiętam datę, miejsce, osobę, do której były te słowa skierowane. Nie powiedziałam tego bezpośrednio do niej, ale to nie ma znaczenia.

Słowa padły.

Byłam wypełniona żalem, coś we mnie pękło. Ta osoba raniła mnie od lat… Właściwie od dziecka. Nie, to nie byli moi rodzice. Trzymałam w sobie ten żal przez większość życia, nie rozumiałam dlaczego obrywałam ciągle od niej. Usłyszałam słowa, jakie można usłyszeć od najgorszego wroga. Ten tekst jest dla mnie trudny (podobnie jak tekst o moim Tacie).
Ale traktuję go trochę jako autoterapię.

Żałuję tych słów.

Ale dopiero zaczęłam ich żałować, jak zaczęłam żyć świadomie. Jak zaczęłam rozumieć, że brak przebaczenia krzywdzi mnie, nie tą drugą osobę. Zaczęłam chorować. Tak jak to zawsze bywa, najpierw choruje dusza, potem ciało. Na początku miałam dolegliwości fizyczne – zaczęło się od zwykłego przeziębienia, po którym został szum w lewym uchu i zatkana lewa dziurka w nosie. Oczywiście u laryngologa dostałam steryd, drugi laryngolog chciał mnie kłaść na stole operacyjnym, bo mam krzywą przegrodę (kto nie ma :)). Steryd wzięłam, natomiast receptę z antybiotykiem wyrzuciłam do kosza, na operację się nie zdecydowałam. Ale w uchu szumiało, raz mniej raz bardziej… trwało to kilka miesięcy, dziś już nie pamiętam dokładnie ile.

Podjęłam decyzję, że sama się z tym rozprawię.

Najpierw oczyściłam zatoki solą fizjologiczną. Trafiłam na książkę Louise L Hay „Możesz uzdrowić swoje życie” – pisałam o niej na blogu. Tam pod hasłem zatoki przeczytałam: „Zatoki, schorzenia – irytacja na jedną osobę, kogoś bliskiego” Od razu pomyślałam „mój mąż (bliska osoba), ale aż tak bardzo mnie nie irytuje :)”
Potem poszłam do osteopaty. Tam się dowiedziałam – lewa strona – dotyczy kobiety.

Zaczęłam składać puzzle.

I już wiedziałam kogo to dotyczy. Moja siostra. Tak, to od niej usłyszałam w życiu wiele przykrych słów, których wolę nie pamiętać.

We wpisie „Nic nie może wiecznie trwać” wspominałam:

Tak, miewam gorsze dni, które nazywam spadkiem energii. Bywam rozdrażniona, spotykają mnie przykre sytuacje, są sytuacje, które mnie stresują. Bo to jest życie. Są rzeczy na które nie mam wpływu. I to, że żyję świadomie i mówię, że jestem szczęśliwa nie oznacza, że ZAWSZE się śmieję i moje życie jest „lajtowe”. To co się zmieniło, to moje podejście do sytuacji, które burzą mój spokój. Akceptuję je, mam świadomość, że są potrzebne. Tak, są potrzebne, nawet te, kiedy spotyka nas coś tak przykrego jak poważna choroba. Nie mówię jak kiedyś „dlaczego mnie to spotkało”, skupiam się na tym, co Bóg, Życie, Wszechświat ( nazwij to jak chcesz) chce mi przekazać i jakie wnioski mam z tego wyciągnąć. I wiecie co? Tak jest lepiej, naprawdę. I wiem o czym piszę. Bo dotknęła mnie choroba bliskiej osoby – mój Tato zmarł na raka. To było sześć lat temu, wówczas byłam na rozdrożu, ale już wiedziałam, że chciałabym iść ścieżką świadomego życia, myślałam o tym, aby zostawić korporacyjne życie. Ale oczywiście śmierć Taty dotknęła mnie bardzo. I bardzo za nim tęsknię. To, co dobre wyciągnęłam z tej sytuacji (ale dopiero po dwóch latach) to zrozumiałam postępowanie pewnej osoby w rodzinie. Zrozumiałam dlaczego obwinia wszystkich za swoje niepowodzenia. To był kolejny puzzel mojej życiowej układanki.

Nie będę pisać o szczegółach, ale wszystko połączyło się w całość. Zrozumiałam postępowanie mojej siostry. Po wizycie u osteopaty napisałam do niej list, ale taki dla siebie. Wybaczyłam jej.

Płakałam jak bóbr. Oczyściłam się. Takie katharsis.

Z czasem minęły dolegliwości fizyczne, szum w uchu ustał, dziurka w nosie się odetkała. Laryngolog się ucieszył, że pacjentka sama wyzdrowiała. W międzyczasie robiłam też badania słuchu (jedno w czasie gdy miałam szumy wyszło z lekkim ubytkiem słuchu, drugie po ustaniu szumów wyszło ok). Pamiętam, jak pytałam lekarza czy mi to przejdzie – wzruszał ramionami „hmm to jest różnie”.

Nie mogłam sobie wyobrazić tego, że będę miała ten szum do końca życia…

Wracając do wybaczenia – warto to zrobić. Dla siebie. Wiem, że są sytuacje trudne, na przykład ktoś skrzywdził naszych bliskich, odebrał im życie. Ale zdarza się, że ludzie potrafią wybaczyć największemu oprawcy. Na ten temat nie mogę się wypowiadać, bo tego nie przeżyłam.

Piszę o tym co przeszłam.

Uraz i rozżalenie, które pielęgnujemy w sobie, kumulują się i uderzają w nas. Wybaczenie nie musi wiązać się z tym, że będziemy ściskać się z tą osobą i żyć „długo i szczęśliwie”. Chodzi o nie pielęgnowanie w sobie urazy i żalu, o użalanie się nad sobą. Dużo daje, kiedy zrozumiemy, dlaczego dana osoba tak postępuje. Uwierzcie mi – ona także jest nieszczęśliwa. Dobrze jest napisać list – którego nie musimy wysyłać. Papier przyjmie wszystko. Kiedyś na swoim instagramie zamieściłam takie zdjęcie :

 

I całkowicie się z tym zgadzam. Nigdy o tym nie zapomnimy, ale dzięki miłości i zrozumieniu nie będą nas trawić negatywne emocje. Tu chciałam zaznaczyć, że jak przy wszystkim co trwa latami, nic się nie dzieje za pstryknięciem palca. U mnie nadal zdarzają się sytuacje, w których jest mi ciężko, kiedy mam konfrontację ze swoją siostrą, bo ona się nie zmieniła. I póki co nie zamierza. Nadal często mnie atakuje.

Ale ja cały czas pracuję nad sobą, bo wiem, że muszę się chronić, muszę dbać o swoje zdrowie.

Wiem, że jeszcze nie wszystko odkryłam.

 

„Wierz mi, wierz mi
Coraz niżej się stacza
Ten, kto nie umie wybaczać”

                     Edyta Bartosiewicz

 

Nigdy ci tego nie wybaczę!

Ile razy w życiu powiedziałeś te słowa? Raz, dwa, więcej? Pielęgnujesz w sobie uraz? Pomyśl czy są wokół ciebie ludzie, którym nie chcesz wybaczyć. Zastanów się dlaczego nie chcesz tego zrobić? Oni też cierpią. Wybacz. Zrób to dla siebie.