pies

 

Wpis dostępny także w wersji audio.

 

Od dziecka kochałam psy i oczywiste było, że chciałam mieć psa. Niestety rodzice nie podzielali mojego pragnienia. To prawie podobna historia jak ta z końmi 🙂 Dlatego zawsze, gdy tylko była okazja chodziłam na spacery ze znajomymi, którzy mieli psy.
Kiedy mogłam prowadzić psa na smyczy moja radość sięgała zenitu.
Byłam szczęśliwa, kiedy spędzałam wakacje u rodziny na wsi, bo mogłam nacieszyć się psami do woli. Mój wujek lubił duże psy i takie zawsze u niego były. Pamiętam moment, kiedy bardzo spodobały mi się boksery – koleżanka mojej siostry miała bokserkę i ja też w przyszłości chciałam mieć psa tej rasy.

Byłam wtedy dzieckiem, nie wiedziałam, że ta przyszłość będzie bardzo odległa.

Wszyscy moi znajomi wiedzieli o tym, że chcę mieć psa i nawet kiedyś padła propozycja, że sprezentują mi go na osiemnaste urodziny. Ja byłam jednak pokornym dzieckiem i odmówiłam, bo wiedziałam, że nie spodoba się to moim rodzicom. Nie chciałam stawiać ich przed faktem dokonanym, bo wtedy ten niczego winny pies byłby „kością niezgody”. Jednak temat ciągle powracał i moja mama kiedyś (może dla świętego spokoju) powiedziała, że mogę mieć psa, ale jak pójdę do pracy i stać mnie będzie na to, aby go utrzymać.

„Słowo się rzekło, kobyłka u płotu”.

Nadszedł ten dzień. Pracowałam na stałe ponad dwa lata i oznajmiłam w domu, że kupuję psa – na twarzy mamy pojawiło się zdziwienie (może i przerażenie), ale nie wycofała się ze swojej obietnicy. W ten sposób stałam się szczęśliwą posiadaczką boksera pręgowanego o imieniu Axel.
Teraz z perspektywy czasu przyznam, że decyzja rodziców sprzed kilku lat była słuszna – byłam dorosła i ponosiłam wszelką odpowiedzialność za zwierzę, które nie było chwilową zachcianką małego dziecka.

 

 

Od samego początku miałam niezłą przeprawę, jako osoba nie znająca się na psach (pomimo przeczytania kilku książek) kupiłam psa sześciotygodniowego, zamiast co najmniej ośmiotygodniowego.
W momencie, kiedy go zobaczyłam zupełnie zapomniałam o tym fakcie. Od pierwszego dnia pojawił się w naszym domu weterynarz i trwało to przez kilka tygodni, w sumie leczenie psa wyniosło więcej niż sam pies. To była dla mnie pierwsza lekcja dorosłego życia. Kupiłam psa na początku lata, bo plan był taki, że będę chodzić na długie spacery w piękne, słoneczne letnie dni.

Oczami wyobraźni widziałam, jak mój pies biega po łące i przywołany przeze mnie szybko przybiega.

Skończyło się na tym, że pies większość lata przesiedział w domu, bo chory nie mógł być zaszczepiony. Moje plany zweryfikowało życie. Weterynarz uświadomił mi, że zbyt wczesne odstawienie od matki i rodzeństwa może skutkować także problemami w wychowaniu. Teraz wiem, że to nie był przypadek, że trafiłam na tego psa, bo jestem odpowiedzialną osobą, która zawsze ratowała mu życie (miał w życiu kilka operacji) i dzięki mojej opiece i miłości przeżył trzynaście lat. Kiedy chorował bardzo to przeżywałam, nie sypiałam po nocach, „chorowałam” razem z nim. Moje doświadczenie jest znikome, bo miałam jednego psa i byłam zupełnie nieświadoma wielu aspektów odnośnie wychowania psa.

Jednym z przykładów było zakładanie mu kolczatki,

czego teraz nigdy bym nie zrobiła. Mój bokser małe psy tolerował bez problemu, natomiast duże tylko swojej rasy. Jako szczeniak – mniej więcej do roku – bawił się świetnie z dobermanem –  jego rówieśnikiem. Jednak, kiedy dwa samce dorosły, stały się rywalami i musieliśmy omijać się szerokim łukiem. Był psem przyjaźnie nastawionym do ludzi, dzielnie znosił zaczepki ze strony dzieci – najpierw mojej siostrzenicy, potem mojej córki.

Zawsze stawałam po jego stronie i zabraniałam dzieciom, aby go zaczepiały.

Niestety nie umiałam poradzić sobie z tym, że na spacerach rzucał się do dużych psów i to wprowadzało mnie w nerwy. Byłam zła, kiedy na mojej drodze stawał ktoś z psem. Nie miałam świadomości, że moje emocje udzielają się jemu, bo kiedy tylko na horyzoncie pojawiał się pies, ja od razu napinałam smycz… Kiedyś chciałam skorzystać z pomocy tresera psów, ale uwierzyłam w jego słowa, że boksery to takie wieczne dzieci, które mają problem z koncentracją i przeszkadzają na szkoleniu innym psom. Rzeczywiście mój bokser był typowym przykładem wiecznego dziecka, w domu rozrabiał do trzeciego roku życia, aż moja mama traciła cierpliwość i w chwilach kryzysu pytała, co my dalej z nim zrobimy? Ja zresztą też miałam trochę dosyć, bo jak wracałam do domu, to nie wiedziałam co zastanę. Na szczęście wyciszył się i w końcu zostawał w domu sam nie niszcząc rzeczy.

Było mi okrutnie ciężko, kiedy musiałam podjąć decyzję o eutanazji, bo przecież zawsze walczyłam o jego życie. Odszedł w 2012 roku.

 

 

Minęły cztery lata zanim zdecydowałam się na zwierzę w domu – teraz mamy kotkę. Była to inicjatywa mojego dziecka, ale z naszej, mojej i męża strony, decyzja przemyślana, bo miałam świadomość, że zwierzę będzie głównie na mojej głowie. Podjęłam decyzję dopiero, kiedy sama poczułam, że jestem w stanie temu podołać.

Jednak kot to zupełnie inna bajka niż pies.

Uczę się i akceptuję, to, że kot lubi chodzić swoimi drogami i nie daje się podporządkować. Szanuję, że nie lubi być na rękach, tylko przychodzi sama i kładzie się obok. Często widzę nieodpowiedzialność ze strony dorosłych ludzi, którzy nie zastanawiając się, nabywają psa i (poza krótkimi spacerami i nakarmieniem) nic z psem nie robią. Dla mnie posiadanie zwierzęcia to wielka odpowiedzialność, trzeba poświęcać mu czas, a nie zajmować się nim w tzw. „międzyczasie”.

Jeśli nie masz czasu, nie kupuj!

Jeśli nie jesteś w stanie zapewnić psu długich spacerów, zabaw, rozmów, głaskania nie decyduj się na psa!

Jeśli nie wierzysz w to, że twoje emocje wpływają na zachowanie psa, lepiej zrezygnuj z  pomysłu posiadania psa!

Do tego potrzeba otwartego umysłu.

Jestem na takim etapie, że w chwili obecnej nie byłabym w stanie poświęcić psu wystarczającej ilości czasu, dlatego psa nie mam. Mam kota, o którego dbam, ale nie potrzebuje on takiego zaangażowania ode mnie jak pies. Interesują mnie emocje u ludzi, u zwierząt, jak i relacje zwierzę – człowiek. Mogę się wypowiedzieć na ten temat, bo przebywam w środowisku „końskim” jak i „psim”. Obserwuję, czytam, dopytuję mądrzejszych od siebie, notuję.

We wpisie „Koń jaki jest (nie) każdy widzi” opisałam, jak spotkałam ludzi, którzy z miłością podchodzili do swoich koni, ale widziałam też sytuacje, które budziły we mnie zdziwienie, złość i lęk. Miałam szczęście, bo jak wspomniałam wcześniej trafiłam na wspaniałego weterynarza, który był z nami prawie do końca. Wytłumaczył niektóre zachowania mojego psa i skutecznie wybił mi z głowy kopiowanie uszu, co wtedy było jeszcze „na czasie”. Bardzo miło wspominam także weterynarza, który przeprowadzał jedną z poważniejszych operacji mojego boksera – człowiek „z sercem na dłoni”, rzeczowy i przede wszystkim szanujący zwierzęta.

Na razie nie planuję mieć psa, swoją miłość do tych zwierząt przelewam na wspaniałe charty mojej koleżanki, która poświęca im czas, ale też uczy się dużo od nich. To mi póki co wystarcza. Lubię z nią rozmawiać, bo więcej wie ode mnie na ten temat, towarzyszę jej czasem na indywidualnych szkoleniach czy warsztatach.

Chciałabym, aby wśród ludzi była coraz większa świadomość,

że zwierzęta czują, mają emocje, potrzebują naszej uwagi, zrozumienia i wsparcia. Swoją wiedzą dzielę się też z moją nastoletnią córką, bo przecież jest ona przyszłością świata. Teraz wiem, jakie błędy popełniłam przy moim psie, jednak nie skupiam się na tym, nie roztrząsam, zgłębiam temat dalej i może kiedyś podejmę się tego wyzwania i zostanę psim opiekunem.

Dlatego, aby przybliżyć Wam bardziej z fachowego punktu widzenia na czym polegają relacje pies – człowiek, w kolejnych wpisach z cyklu „Jak rozmawiać trzeba z psem” przedstawię dwie wspaniałe osoby, które z miłością i zrozumieniem podchodzą do psów i zajmują się tym zawodowo.

 

„Zwierzęta mają takie samo prawo do świata jak ludzie, skoro na nim są, świat do nich należy. Noe do swojej arki wziął nie samych ludzi”

                                                                               Wiesław Myśliwski