Kiedy czytałam pierwszy raz tę książkę nie znałam dobrze dokonań Justyny Stoszek.
Mniej więcej coś tam wiedziałam, że artystka, że prekursorka roślinnych instalacji w szkle.
Wystarczyły mi słowa z okładki „ta książka powstała z miłości do drzew”, aby sięgnąć po tę książkę.

Ja, która kocha las i ma taki swój ulubiony (możesz o nim przeczytać tu ) nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki. Zachwyciłam się od pierwszej strony, potem kolejne strony i kolejne zachwyty. Czytałam i jednocześnie miałam wrażenie, że słucham osobiście opowieści osób z Puszczy Białowieskiej, lasów mazurskich, lasów beskidzkich.

Każda z tych historii jest na wagę złota, trzeba je ocalić od zapomnienia.

I Justynie się to udało. Nie tylko leśne wystawy Justyny mnie zachwycają, ale także jej prace plastyczne – cudowne, takie, dzięki którym przechodzę na drugą stronę mojej wyobraźni, jestem w tym świecie pełnym nieoczywistości.

Justyna swoją miłością do kości, które zbiera, odczarowała mój strach przed nimi. Strach, niepokój, niechęć – właściwie nie wiem, ale chyba był we mnie jakiś dziwny schemat, który kazał mi myśleć, że kości to śmierć, coś co przeminęło i powinno być zakopane. Może strach przed śmiercią? Nie wiem, ale nigdy wcześniej do głowy by mi nie przyszło, aby przynosić kości do domu. Po obejrzeniu filmu Justyny „Gra w kości” inaczej spojrzałam na te części ciała zwierząt, ludzi.
Przypomniała mi się „Biegnąca z wilkami” Clarissy Pinkoli Estés – „La Loba, starucha zbierająca kości na pustyni. W symbolice archetypów kości reprezentują niezniszczalną siłę. Nie poddają się szybkiemu rozkładowi. Ich budowa sprawia, że trudno je spalić, trudno zetrzeć na proch. W mitach i opowieściach kości symbolizują niezniszczalnego ducha. Wiemy, że duch może doznać uszczerbku, nawet ciężkich ran, ale prawie na pewno nie da się go uśmiercić.”

Nigdy w ten sposób o kościach nie myślałam.

To wspaniałe, że udało się Justynie dotrzeć do osób, którym las nie jest obojętny, jest właściwie całym ich życiem, a nie tylko częścią życia. Szczerze zazdroszczę, że mogła ich poznać, zdobyć ich zaufanie. Wśród tych osób jest Adam Wajrak, którego książkę „Wilki” mam w swojej biblioteczce. Jest opowieść o Puszczy Białowieskiej, o której czytałam w książkach „Białowieża szeptem” Anny Kamińskiej  i „Saga Puszczy Białowieskiej” Simony Kossak.
Uwielbiam takie opowieści, zanurzam się w nich jak w leśnym mchu. Zamykam oczy i widzę siebie na ulubionej polanie przy zwalonym drzewie, gdzie w niektórych miejscach przebija się słońce. W lesie, w naturze znajduję spokój, o który tak ciężko w obecnych czasach, łapię równowagę psychiczną.

Natura zawsze stawia mnie na nogi – las, wiatr mówią do mnie, są przyjazne, nie straszą.

Bardzo często przy takich moich wędrówkach towarzyszy mi kruk, jest przy mnie, opiekuje się mną. Czasem ktoś mnie pyta – „nie boisz się tak jeździć na rowerze sama po tych lasach i łąkach?”  Nie myślę o tym.

Książka Justyny to spokój, zatrzymanie się, złapanie dystansu do tego co wokół nas. Trochę jest w niej niepokoju związanego z tym, że są tacy co niszczą lasy, puszczę. I to smuci.
Ale ja wierzę i ufam, że nastąpi temu kres, że będzie dobrze.

 

„Obudziłam się. Napaliłam w piecu. Spojrzałam za okno na topolę białą i wysysające jej soki bukiety jemioły. Wypiłam kawę. Poszłam do lasu. Poszłam swoją drogą.”