Wpis dostępny także w wersji audio.
„Wyszłam za mąż zaraz wracam
Może nawet jeszcze prędzej,
bo w małżeństwie ja się raczej nie zagnieżdżę”.
No właśnie. Samo życie.
Żyjemy w schematach. W schematach typu: ”papierek do szczęścia nam niepotrzebny”, „ślub musi być, bo taka jest tradycja”. Zauważyłam, że jak pojawia się temat wesela, często tworzy się konflikt, szczególnie, kiedy przyszli małżonkowie decydują się na wesele z powodu presji rodziców (jednych albo drugich).
Powodów do wesela jest wiele, najczęściej spotykane to:
- tradycja w rodzinie
- byliśmy na innych weselach, więc czas na „rewizytę”
- mam jedną córkę/syna i wesele musi być
- mamy dużą rodzinę i trzeba zrobić imprezę
- lub po prostu chcemy hucznie uczcić zawarcie związku i cieszyć się z innymi
O ile młodzi nie mają co do tego zastrzeżeń wszystko jest w porządku, gorzej jak nie mają ochoty brać w tym udziału. Widziałam różne sytuacje dotyczące wesel, zdarzało się, że matka dziewczyny wychodzącej za mąż brała spory kredyt, aby ugościć ponad sto osób. Były też sytuacje, w których wesele chciała tylko jedna ze stron – przyszły mąż a przyszła żona nie lub odwrotnie. Zbyt wielka ingerencja rodziców może powodować konflikty między małżonkami. Pamiętam, jak znajoma mojej mamy upierała się, że obrączka musi być złota, absolutnie nie srebrna.
Nigdy nie przepadałam za tego typu imprezami,
byłam na kilku weselach, ale nie były to sytuacje, w których czułam się jak przysłowiowa „ryba w wodzie”, pomimo, że rybka lubi pływać, szczególnie na weselach.
Zawsze miałam wrażenie, że jest to impreza dla gości nie dla młodych. A przecież to powinien być ICH DZIEŃ.
Cieszę się z tego, że nasz ślub był naszym dniem.
Nie miałam wesela, nie musiałam biegać od stolika do stolika i pytać czy goście są zadowoleni, nie musiałam tańczyć z nietrzeźwymi wujkami czy kuzynami (bo przecież odmówić nie wypada), nie musiałam brać udziału w zabawach typu oczepiny. Po uroczystości w kościele, najbliższa rodzina (dosłownie najbliższa – rodzice, chrzestni, rodzeństwo i świadkowie) zostali zaproszeni do restauracji na uroczysty obiad wraz z podwieczorkiem. Pamiętam, jak ciocia przestrzegała mnie, że wychodząc za jedynaka nie ucieknę przed weselem.
Udało się!
Pamiętam, jak ktoś mi powiedział, że będąc na weselach w rodzinie powinnam też wesele zrobić.
Udało się!
Nie wiem, może ktoś z mojej rodziny ma o to żal, ale nie usłyszałam tego od niego. Moi rodzice i teściowie uszanowali naszą decyzję, a co najważniejsze oboje tego chcieliśmy. Zresztą rodzice zgodnie twierdzili, że przecież jesteśmy dorośli i jest to nasze życie.
I choć mija od tego dnia naście lat (ślub braliśmy w 2004 roku), to nic bym nie zmieniła, nawet w kwestii ubioru.
I też uszanuję decyzję mojego dziecka, jaka by ona nie była.
We wspólnym życiu nie jest ważne czy jesteśmy w zalegalizowanym czy wolnym związku. Kiedy nie patrzymy w tym samym kierunku będąc razem, to ani papierek nie da nam szczęścia ani wolny związek. Fakt jest taki, że czasem „papierek” ułatwia wiele spraw. Często ludzie bronią się przed małżeństwem, bo „w razie czego” będzie mniej formalności, żeby się rozstać.
Często mają podejście typu „wymienię cię na lepszy model” i tak wymieniają i szukają i tworzą bardzo popularne „rodziny patchworkowe”.
Jak dla mnie podejście dość infantylne. Oczywiście nie mam tu na myśli skrajnych przypadków (jak przemoc fizyczna, psychiczna), w których najlepszym wyjściem jest rozstanie, ale większość problemów można rozwiązać, a jeszcze jak zmienimy podejście i nazwiemy to wyzwaniem, to już sukces jest pewny. Pamiętajmy, że wszystko jest po coś.
Ważne, aby obie strony chciały tego samego.
Życie razem, tworzenie rodziny to nie zabawa w dom z czasów jak byliśmy dziećmi. To praca, czasem ciężka, ale warta trudu. Grunt, aby zgadzać się w większości ważnych dla rodziny spraw, jak: wychowanie dzieci, finanse, wzajemny szacunek.
Życie we dwoje to sztuka kompromisu i akceptacja wad partnera.
Musimy pamiętać, że nikt nie jest idealny, my także. Zdarza się, że jeden z partnerów choć ma odmienne zdanie, przytakuje drugiemu dla „świętego spokoju”. Nie daje mu to jednak spokoju i odkładają się w nim emocje powodując, że przy różnych okazjach wypomina tę sprawę. Efekt jest taki, że takie sprawy się gromadzą i urastają do wielkiego problemu zupełnie niepotrzebnie. Kiedy mamy odmienne zdania, zawsze można znaleźć „złoty środek”, ale nie może być tak, że przytakujemy czemuś w czym się nie zgadzamy.
Mam na myśli rzeczy ważne, o których napisałam wcześniej.
Wiem, że można zrobić aferę z powodu zostawionego brudnego talerza w kuchni czy okruchów na blacie. Tylko po co? Ale do tego trzeba dojrzeć, dorosnąć, aby zrozumieć, że w życiu szkoda czasu na awantury o błahe sprawy, wystarczy o tym porozmawiać i przedstawić na spokojnie swój punkt widzenia.
Uważam, że każdy (zarówno kobieta jak i mężczyzna) ma swoją rolę w życiu.
Z racji płci mamy predyspozycje do innych rzeczy. Nie chodzi mi o to, że kobieta nadaje się tylko do sprzątania, gotowania i zajmowania dziećmi, ale uważam, że kobieta posiada dar do tego, aby być orędowniczką ogniska domowego, czyli tworzy dom, do którego domownicy chcą wracać.
Mężczyzna doskonale sprawdza się w tym, aby zapewnić rodzinie utrzymanie. Zauważyłam, że czasem kobiety skutecznie bronią się przed tą rolą, uważają, że nie będą usługiwać i chcą być niezależne.
Jeżeli kobieta spełnia się w tej roli a mężczyzna to docenia, to nie może być mowy o zależności i usługiwaniu.
U mnie się to sprawdza i wielką radość sprawia mi dbanie o to, aby domowe ognisko nie wygasło, mąż to dopełnia w postaci utrzymania finansowego. Doskonale się w tych rolach odnajdujemy i nie mamy z tego powodu kompleksów. Poza tym nigdy bym się nie zdecydowała na rezygnację z pracy na etacie, gdyby mój mąż tego nie akceptował i na każdym możliwym kroku wypominał, że jestem od niego zależna.
To była nasza wspólna decyzja, która nie niesie za sobą przykrych konsekwencji w postaci wymówek.
Jestem wdzięczna za to, że doszłam do takiego etapu w życiu i nie muszę żyć w biegu, nie muszę gonić przysłowiowego „własnego ogona” i mam czas także dla siebie. Wiem, że są rodziny, w których to kobieta utrzymuje dom i wszystko dobrze funkcjonuje, ponieważ związek jest oparty na wzajemnym szacunku, akceptacji i zaufaniu.
Zawsze powtarzam, że
świat byłby nudny, gdyby wszyscy byli tacy sami,
ważne jest, aby robić to, co sprawia radość, daje satysfakcję – wówczas unikamy przykrych emocji, które mogą przerodzić się w zazdrość, gniew lub irytację.
Życie we dwoje to stworzenie zgranego teamu, w którym mamy pewność, że zawsze możemy liczyć na partnera a partner może liczyć na nas. Oprócz pięknych chwil mogą się przydarzyć także trudniejsze. Mnie dopadła sytuacja, kiedy po piętnastu latach, z powodu likwidacji wydziału, straciłam pracę. Gdyby nie wsparcie i podejście mojego męża, że przecież świat się nie zawalił, pewnie bym to roztrząsała i zamknęła się w sobie.
Co gorsza uwierzyłabym w słowa mojej koleżanki z pracy:
„Gdzie my teraz pracę znajdziemy?”
Dzięki mężowi zrozumiałam, że nic nie dzieje się bez przyczyny i jest to znak, aby w końcu coś zmienić. Uwierzyłam, że znajdę pracę i po pięciu miesiącach szukania… znalazłam. I to jeszcze musiałam wybierać, bo w jednym czasie dwóch pracodawców chciało mnie zatrudnić.
Znów się udało!
Są oczywiście sytuacje, w których mamy z mężem odmienne zdania, ale nie dotyczą one tych ważnych, które wymieniałam. Mamy różne pasje, co uważam, że jest bardzo zdrowe, ponieważ trzeba mieć czas tylko dla siebie. Trzeba dać sobie przestrzeń. Gdybyśmy zgadzali się we wszystkim byłoby to naprawdę nudne i nie do zniesienia. A te różnice w niektórych poglądach pomagają nam zaakceptować odmienność partnera i dzięki temu nie patrzymy na niego subiektywnie.
Magdalena Zawadzka w książce, o której pisałam tutaj doskonale opisała, jakimi zasadami powinniśmy się kierować, aby zgodnie przejść wspólnie przez życie. Chociaż, jak wspomina, zrozumiała to po jakimś czasie.
To właśnie partner pomógł jej spojrzeć inaczej na wiele spraw. Po prostu czas nas uczy pokory.
Jestem pewna, że jak stworzymy związek oparty na wzajemnej akceptacji i miłości, to zagnieździmy się w nim na dobre i nie będzie nam się chciało wracać.
„Idealny związek to taki, w którym dwie niezależne osoby nie oskarżają i nie obwiniają partnera, lecz pracują nad sobą, uczą się mówić o własnych uczuciach i potrzebach i razem zmagają się z tym, co im przeszkadza w tworzeniu bliskości, umacnianiu miłości”
Alicja Krata, „Po mojemu, po naszemu?” Charaktery nr 6/2009
Pasjonatka świadomego życia i dobrej książki. Menedżer domu, lubi pisać o tym, co przynosi życie i fotografuje uciekające chwile. Relaksuje się na rowerze i na łonie natury.
Rozmowa o potrzebach i uczuciach wydaje mi się kluczowa. Jakiś czas nam zajęło z mężem, żeby się tego nauczyć, teraz od kilku lat rozmawiamy codziennie o tym jak się czujemy i widzę, że to bardzo nas wzmacnia. Nie ma za wielu nieporozumień, niedomówień.
Pięknie piszesz o ognisku i murach. Ja to postrzegam na swój sposób. Myślę, że bez względu na to jak partnerzy na różnych etapach wspólnego życia dzielą się obowiązkami – kto więcej zarobi, kto danego dnia ugotuje czy posprząta etc. to faktycznie ważne jest, żeby czuć, że w sytuacji trudnej dla kobiety – mężczyzna będzie szukać rozwiązań, czy będzie niezachwiany w poczuciu, że wszystko się ułoży… (tak jak wtedy gdy straciłaś pracę), będzie wspierał i spokojnym działaniem uspokajał. Będzie dawał przestrzeń do rozkwitu kobiecej energii, którą przecież kocha. Wtedy kobieta się pozbiera i na nowo rozkwitnie.. U nas tak było kiedy przechodziłam kryzys zdrowotny, zawodowy, życiowy. Czułam cały czas, że Janek wierzy w moją zmianę. Że kocha i akceptuje mnie bez względu na słabości. I faktycznie widzę ogromną jego rolę, wsparcie w procesie swojej zmiany i rozkwitu na nowo. Był moimi murami, które osłaniały maleńki płomień, który później stał się większym ogniem. Z kolei kobieta może dawać mężczyźnie ogrom ciepła, miłości takiej czułej, radości ze spontaniczności, uczyć wrażliwości, uczyć emocji, pokazywać mu świat ze swojej perspektywy. I wspierać go od środka.. Tak że uwierzy, że wszystko jest możliwe. Bo ona widzi w nim Moc… Siłę i piękną męską energię. A kiedy on jest zmęczony walką w świecie – przy niej może być sobą, może odłożyć na chwilę zbroje i poczuć blogość i spokój ❤️
Bardzo podoba mi się Twój tekst. Gdyby matki tak rozmawiały z dziećmi, może jako dorośli nie podchodziliby do związku jak do kolejnej pary butów. Kiedy zostałam sama z dziećmi po śmierci mojego męża, bardzo chciałam być szczęśliwa, a to dawało mi szczęście moich dzieci, te było związane z oddaniem im dzieciństwa i odbudowaniem rodziny. Udało się. Jest nowa rodzina, a my dopasowani. Patrzymy w tym samym kierunku i mówimy tymi samymi zdaniami. Codziennie od 5 lat budzę się i zasypiam z wdzięcznością ” Boże dziękuję Ci za tego faceta, ojca moich dzieci”- udało mi się naprawiłam, a o nowych butach już nie pamiętam, jestem cholerną monogamistką 🙂 ściskam 🙂
Z weselami zawsze miałem dylemat… ???? nie lubiłem ich, z powodów, o których piszesz, ale gdy przyszła na mnie kolej, po drugiej stronie pojawił się argument z gatunku „pierwsza córka wychodzi za mąż…”. Koniec końców wesele się odbyło, ale wcale tego nie żałuję. Wszyscy goście twierdzili, że wesele było wyjątkowe, a my z żoną sprawdziliśmy się w roli „menadżerów” trzymających pieczę nad licznymi atrakcjami i artystycznymi punktami programu. Natomiast muszę powiedzieć, że duży szacun dla Was za postawienie na swoim ???? myślę, że dzięki temu naprawdę przeżyliście to, co się wydarza między dwojgiem w dniu ślubu, a co nie jest możliwe do przeżycia w całonocnych objęciach pijanych wujków… ???? Z ciekawością i podziwem czytałem o Twojej akceptacji dla roli kobiety – mam wrażenie, że popadamy dziś w paranoję niedoceniania tego, do czego nas wyposażyła natura – bo tak wypada, bo nie chcemy wyjść na „frajera”. Tymczasem to jest właśnie piękne i godne szacunku. Gratuluję, że zdecydowałaś się dzielić się tym wszystkim na blogu i życzę Ci jak najwięcej owocnego i inspirującego Swojego Czasu! ????
Filipie dziękuję Ci za ten męski komentarz. Wiadomo, że więcej moich czytelników to kobiety, tym bardziej doceniam, że zaglądasz do Swojego Czasu. Tak jak napisałeś – nie żałujesz swojej decyzji i to jest najważniejsze. Ja z chęcią zaglądam do twojej Manufaktury Marzeń, dlatego, że jest to miejsce inne od tych wszystkich „lajfstajlowych” blogów.