„Para młodych amerykańskich zoologów, Delia i Mark Owensonowie, w 1974 roku wsiada na pokład samolotu do RPA, mając przy sobie niewiele ponad zmianę ubrania i lornetkę. Kupują land rovera z trzeciej ręki i jadą w głąb pustyni Kalahari. Tam, na dotąd niepoznanym terenie, gdzie w promieniu setek kilometrów nie ma dróg, ludzi ani wody, Owensonowie zaczynają badania zwierząt, które nigdy wcześniej nie widziały człowieka”

 

Książka przyciągnęła mnie swoją okładką i opisem. Ja lubiąca naturę, kochająca dziką przyrodę i niezamieszkałą przez człowieka przestrzeń, nie mogłam jej nie przeczytać.
I owszem opisy spotkań z dzikimi zwierzętami budzą ciekawość, może czasem chęć przeżycia podobnego, ale… Jest u mnie duże ALE. Fajnie się czyta, ogląda na zdjęciach, że dziki lew czy hiena potrafi tolerować człowieka i nie robić mu krzywdy.

Tylko życie w takim miejscu, we wręcz ekstremalnych warunkach już chęci przeżycia tego we mnie nie budzi.

Kilka, kilkanaście miesięcy bez opadów deszczu, mieszkanie w prowizorycznych warunkach, najbliższa cywilizacja, skąd można przywieźć pitną wodę w baniakach i inne produkty niezbędne do życia w minimum, odległa o kilka godzin jazdy zdezelowanym autem.
Delia i Mark zdecydowali się na pobyt na Kalahari, ponieważ prowadzili badania nad zwierzętami w jednym z największych nieskalanych przez człowieka rejonów Ziemi. Zaprzyjaźnili się z dzikimi lwami, hienami, ptakami toko. Uratowali rannego lwa i towarzyszyli mu długo w jego wędrówkach po pustyni. Niesamowite, że dzikie zwierzęta z zaciekawieniem odwiedzały ich obóz, nie były agresywne, oczywiście należało zachować ostrożność. Na pewno wiedza tych ludzi i respektowanie dystansu pomogły w tych relacjach.

Zawsze podziwiam takich ludzi, którzy potrafią zrezygnować z wielu udogodnień, narażają wręcz swoje życie, aby dokonać badań i dowiedzieć się czegoś więcej o dzikiej przyrodzie.
Z pewnością jest to potrzebne. Tylko żal, że trzeba prosić, starać się o dofinansowania na takie badania. Inaczej by to wyglądało, jeśli byłyby zapewnione środki finansowe gwarantujące komfort życia w takich warunkach. Niemniej jednak wytrwałość i zaparcie Owensów sprawia, że na Kalahari są przez siedem lat.

„Przeżyliśmy na pustyni wiele trudnych chwil, ale najtrudniejsze było dla nas opuszczenie Deception Valley.”

Książka moim zdaniem ma charakter pamiętnika, rozdziały pisane są zarówno przez Delię jak i Marka. Opisują swoje rozterki, radości i czasem chwile zwątpienia, rezygnacji.

Dzięki temu, że w moje ręce wpadł „Zew Kalahari” dowiedziałam się o książce napisanej przez Delię „Gdzie śpiewają raki” o której już chyba wszyscy słyszeli 😊 – zakupiłam ją, czeka na swoją kolej, film też 😊